wtorek, 29 lipca 2014

[2] Rozdział 9."Przyjaźnię się z Wami wszystkimi "

(Brad) 

     Zapraszamy na środek uczennicę, która wyróżniła się w tym roku najlepszą średnią ocen w szkole. Już od bardzo dawna w naszej placówce nie było tak dobrych uczniów, jak ona. Jej średnia wynosi 5,63. Proszę państwa - zwróciła się do wszystkich dyrektorka. - brawa dla Rosalie Evans.
    Rose wyszła na środek hali, uśmiechnięta od ucha do ucha, w czarnej koktajlowej sukience, która leżała na niej idealnie. Mógłbym podziwiać ją przez cały czas, jednak Connor mnie szturchnął i posłał dziwne spojrzenie. Nie zrozumiałem jego zachowania, więc wróciłem do przyglądania się przyjaciółce. Gołym okiem można było zauważyć, jak bardzo Rose jest z siebie dumna. Głowa podniesiona do góry, płomyki i radosne iskierki skaczące w jej oczach - radość. Uwielbiałem taką Rosalie najbardziej. Już od bardzo dawna nie widziałem jej tak szczęśliwej. Wcześniej chodziła taka... nieprzytomna. "Wiecznie zamyślona" to idealne określenie dla dziewczyny w ostatnim czasie. Miała głowę w chmurach i nie bardzo przejmowała się tym, co się wokół niej dzieje.
    Chociaż ogromny ciężar spadł mi z serca pod wpływem dzisiejszego widoku, to wory pod oczami nadal mnie niepokoiły. Miałem wrażenie, że Rose co jakiś czas płacze. Często gdy ją spotykałem miała podpuchnięte oczy, ale nie naciskałem, ponieważ wiedziałem, że Rose i tak mi nic nie powie. Dziewczyna odebrała dyplom, świadectwo oraz nagrodę książkową i wróciła na swoje miejsce, gdzie siedziała reszta samorządu uczniowskiego.
    Reszta uroczystości zakończenia roku szkolnego minęła w bardzo szybkim tempie. Wszyscy rozeszliśmy się do klas, gdzie otrzymaliśmy świadectwa i jakieś pojedyncze nagrody. Pożegnałem się z kilkoma osobami, za którymi mogę tęsknić, po czym wyszedłem z klasy, tak jak większość uczniów. Zostały tylko dziewczyny, które zaczęły się rozklejać. Wywróciłem tylko na to oczami i poszedłem w stronę drzwi wyjściowych.
    Chłopaki postanowili jeszcze raz trochę poimprezować, więc wymyślili ognisko u Connora w ogrodzie. Nie zapraszali zbyt wielu osób. Była nasza paczka, dziewczyny no i kilka bliskich znajomych. Nie chcieliśmy przesadzać z ilością imprezowiczów, ponieważ chcieliśmy, aby te ognisko było nasze. Po prostu tylko dla naszych najbliższych. Takie osobiste powitanie wakacji.


*  *  *

- Nie mam się w co ubrać. - stwierdziła dobitnie Rose, opadając ciężko na łóżko, które stało przy szeroko otwartej szafie.
- To jest zwyczajne ognisko, Rose. - powiedziałem, leżąc obok siedzącej przyjaciółki.
- To co? Powinnam się ubrać odpowiednio do pogody. Teraz jest gorąco jak w Hadesie, a jak będziemy na miejscu będzie okropnie zimno.
- Więc ubierz coś lekkiego i weź bluzę. – powiedziałem to tak, jakby to było oczywiste.
- Boże! Z kim ja żyję? - dziewczyna wzniosła wzrok do góry i pokręciła przecząco głową, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co powiedziałem.
- Nigdy Was nie zrozumiem, nigdy.
- Idę pożyczyć coś od mamy, zaczekaj tu. - napomknęła i wybiegła z pokoju.

    Zrezygnowany wstałem z łóżka i podszedłem do regału z książkami. Jej kolekcja była naprawdę imponująca. Podziwiałem ją za to, że potrafiła się wciągnąć w każdą książkę. Przenieść w inny świat i  nie myśleć o tym prawdziwym życiu. To zdecydowanie najlepsza zaleta czytania. Zazdrościłem jej tego. Mnie książki nie interesowały, choć bardzo pragnąłem spotkać tą jedną jedyną, która sprawiłaby, że stałbym się ciekawy.
    Rose weszła do pokoju ubrana w ciemne jeansy i czerwony sweter. Uśmiechnęła się do mnie, po czym spojrzała zdziwiona na moją osobę.

- Co Cię  tak zdziwiło?
- Ty i książki, wow. - odparowała.
- Polecasz coś? – spytałem.
- Nie wiem co lubisz, ale raczej romansów nie strawisz, wiec stawiam na kryminały, hm?
- Jasne, uwielbiam je! - powiedziałem z entuzjazmem.
- Trzymaj "Ścigana". To mój pierwszy kryminał, jest naprawdę fajny. - odpowiedziała zafascynowana.
- Dziękować.

*  *  *

(Rose)


     Dziwnie się czułam w obecności Brada. Nie chcę mu teraz tego mówić, bo wiem, że to zniszczyło by wszystko. Ale ukrywanie przed nim tak ważnej wiadomości jest dla mnie okropne. Czuję się źle, tak jakbym okłamywała cały świat. Ukrywanie czegoś przed kimś zdecydowanie nie jest moją mocną stroną.
     Nigdy nie byłam u Connora w domu. To trochę śmieszne, ponieważ on jest w naszym przynajmniej trzy razy w tygodniu. Weszliśmy do przedpokoju, w którym powitała nas mama Cona. Tak jak on, miała blond włosy i śliczne, niebieskie oczy. Kobieta uśmiechnęła się do nas i skierowała nas do salonu, w którym było wejście do ogrodu.

- Siemanko. - krzyknął Bradley do wszystkich, machając przy tym energicznie ręką.
- Co tak długo? - spytał podejrzliwe Tristan.
- Nie interesuj się. - odpowiedziałam, pokazując język.
- Rose, kiedy ty się zrobiłaś taka zadziorna? – spytał James, trzymając dłoń Ellie.
- Odkąd przyjaźni się z Bradem. - odpowiedział Con.
- Przyjaźnie się z Wami wszystkimi, głuptasie. - powiedziałam, rozczochrując jego idealnie ułożoną grzywkę.
- Rose, jak było na zakończeniu? – zapytała Angie.
- Fajnie. - odpowiedziałam lakonicznie. Nie chciałam się przechwalać zdobytymi nagrodami, bo to nie w moim stylu.
- Chciałam wpaść i zobaczyć, jak się prezentujesz w nowej sukience, ale coś mnie zatrzymało. - spojrzała wymownie na Trisa.
- Wyglądała bosko, żałuj, że nie widziałaś, Angie. - odparł Bradley, który przed chwilą dosiadł się na pieniek stojący obok nas.

    Poczułam jak na moją twarz wpełzają rumieńce. Mimo, że usłyszałam już tyle komentarzy dotyczących mojego wyglądu, one nadal mnie peszyły i sprawiały zakłopotanie.
    Uśmiechnęłam się tylko i nic już nie mówiłam. Postanowiłam posłuchać rozmowy Brada i Angie, którzy zacięcie dyskutowali o tym jak powinna wyglądać "mała czarna". Oczywiście to była błahostka, ale uwielbiałam ich sprzeczki. Jak to mówią "kto się czubi, ten się lubi". Bradley i Angie ciągle to robili. Czasami były to kłótnie o coś zwyczajnego, jednak bywały momenty, że nie odzywali się do siebie, a ja z Trisem czuliśmy się, jak pomiędzy młotem a kowadłem.

- Idę po jedzenie. - oznajmił Connor.
- Pomóc Ci? - spytałam, ponieważ miałam dość tej ciętej wymiany zdań pomiędzy tą dwójką.
- Jeśli chcesz. - odparł Con, wchodząc do salonu.

    Poderwałam się szybko z miejsca i ruszyłam w ślad za chłopakiem. Salon jego rodziców był urządzony w nowoczesnym stylu. Ściany pomalowane były w kolorze beżu, który przypominał pomieszaną kawałę z mlekiem. Po środku stał wielki, czarny telewizor plazmowy, postawiony na czarnej półce, powieszonej na wysokości moich kolan. Naprzeciwko telewizora znajdowały się dwie kanapy ustawione naprzeciwko siebie, obite czerwoną eko-skórą. Całość prezentowała się ładnie i elegancko.

- Możesz wziąć te chipsy, które leżą na tamtym stoliku? - spytał Connor, pokazując palcem jakiś stolik, gdy wchodziliśmy do kuchni.
- Jasne. - odpowiedziałam prędko. - Con… Czemu powiedziałeś "odkąd zaczęłaś przyjaźnić się z Bradem"? Przyjaźnię się z Wami wszystkimi. Czemu tak powiedziałeś?
- Nie wiem. - chłopak wzruszył ramionami. – Po prostu zaczęłaś spędzać z nim więcej czasu, pewnie dlatego to powiedziałem.
- Ou, czy Ty czujesz się hm… odrzucony?
- Nie, dlaczego tak myślisz? – spytał zdziwiony, wyciągając z lodówki schłodzone napoje oraz kiełbaski.
- Bo James ciągle jest z Ellie, Tris z Angie… a ja z Bradem.
- Nie, nie przejmuj się mną. Też mam dziewczynę na oku.
- Zaprosiłeś ją tu? - zapytałam zaciekawiona?
- Do tej hołoty? Nigdy w życiu. Jeszcze by mi uciekła. Nauczyłem się, że jeśli nie jestem z dziewczyną na dobre i złe to lepiej jej nie przyprowadzać to tego grona za drzwiami. - odparł Con śmiejąc się.
- Aż tak źle?
- Gorzej.
- Co to będzie gdy Brad przyprowadzi swoją dziewczynę? Będę jedynym singlem w naszej paczce. - odparłam pół-żartem, pół-serio.
- Zanim Bradley przyprowadzi dziewczynę, ja chyba osiwieję.
- Idzie na randkę z Lily. - poinformowałam go.
- CO?!? – chłopak prawie krzyknął. - Ja nie mogę…
- Czemu nie możesz? – spytałam, nie wiedząc, o co mu chodzi.
- Nie, nic.

    Zabawa trwała w najlepsze. Jedliśmy kiełbaski, które przedtem sami usmażyliśmy na grubych kijach oraz pianki. Chłopcy pili piwo i proponowali mi je również, jednak ja odmawiałam. Nie chciałam powtórzyć ostatniej sytuacji z imprezy, a poza tym... mam dość kaca. Ten ból, pulsowanie w skroniach to dla mnie za wiele. Umiem się dobrze bawić bez alkoholu, przecież o to w tym wszystkim chodzi, tak? James przyniósł ze sobą gitarę, więc chłopcy zaczęli śpiewać. Uwielbiałam ich słuchać, a ostatnio przyłapałam się na tym, że śpiewam ich piosenkę pod prysznicem. Mam wrażenie, że powoli staję się ich fanką, co wydaje mi się być rzeczą abstrakcyjną, ponieważ nigdy nie słuchałam tego typu muzyki. To, co wywołują u mnie podczas słuchania jest magiczne i niepowtarzalne. Nie potrafię tego nawet dobrze opisać. Sprawiają, że człowiek dostaje pozytywnych wibracji i mam dobry humor. Czasem, gdy ich słucham, potrafię się przenieść do innego wymiaru. Nie ma tam niczego poza mną, muzyką i osobami, które kocham.
    Brad zaczął śpiewać Shout About It. Myślałam, że go za to zabiję. To była zdecydowanie moja ulubiona piosenka, ale jej słowa mnie dobijały. Niby to piosenka o miłości, ale sprawiała, że łzy zakręciły się w moich oczach. Bradley już kiedyś się przyznał, że jest to piosenka pisana z myślą o mnie. Czułam się przez to fatalnie. Chciałam teraz podejść do Brada i mu wszystko powiedzieć. Nie chcę tego ukrywać, ale boję się jego reakcji. Co będzie wtedy, jeśli on mnie po prostu porzuci? Nasze więzi przyjaźni mogą się okazać słabe, a ja po raz kolejny zostanę sama. SAMA. Tak jak w podstawówce. Czasem żałuję, że zaprzyjaźniłam się z chłopcami.  Wiadomo, że przyjaźń nie trwa wiecznie i jest czymś ulotnym. A ja nie chcę tego, naprawdę. Nie chce aby ktokolwiek z nas cierpiał.
    Musiałam odejść na chwilę od ogniska. Atmosfera rozluźniła się nieco od wypitego alkoholu, jednak ja czułam się spięta. Po mojej głowie ciągle chodziły te same myśli. Biłam się sama z sobą o to, czy powiedzieć o przeprowadzce Bradowi teraz, czy później. Mogłabym to zrobić dzisiaj. Mam do tego dobre warunki, ponieważ Bradley może trochę wypić, przez co inaczej zareaguje - łagodniej.
Zrobiło mi się strasznie gorąco. Czułam, jak moje ciało jest rozpalone do tego stopnia, że rumieńce, które pojawiały się podczas zawstydzenia nie umywały się do tego, co działo się teraz. Na dłoniach zauważyłam gdzieniegdzie białe lub krwistoczerwone place. Myślałam, że jestem brudna od ławki czy coś w tym rodzaju, więc szybko pobiegłam do łazienki. Obmyłam dokładnie ręce, ale to nic nie dało. Spojrzałam w lustro i przeraziłam się. Moja twarz była pokryta jeszcze większymi placami, niż te na dłoniach. Wylałam na siebie trochę wody, ale jak w przypadku rąk, nic nie poskutkowało.
     Powietrze stawało się coraz bardziej rzadkie. Brakowało mi go. Zaczęłam kaszleć i klepać się po klatce piersiowej, aż poczułam dziwny ból w okolicach brzucha. Przed oczami robiło mi się czarno. Ciemne plamy pojawiały się i znikały, tworząc przy tym dziwne, kuliste wzory. Poczułam jak moje ciało oraz myśli wirują wokół obrazu Brada. Wszystko rozmazało się do takiego stopnia, że nie byłam w stanie nic rozpoznać. Chciałam powrócić do teraźniejszości, ale nie mogłam. Poczułam ból z tyłu głowy. Nogi ugieły się i upadłam...




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Cześć kochani! Jak tam wasze wakacje? Ja ze swoich próbuję korzystać jak najlepiej. Czytam ksiązki,fanfictions i wyjeżdżam na każde możliwe wyjazdy jakie są możliwe.A jak z wakacjami u Was?
Chciałabym Wam podziękować za tyle wyświetleń. Z dnia na dzień jest ich coraz więcej.To niesamowite! DZIĘKUJĘ X
Zapraszam na aska: http://ask.fm/kidofrockk
oraz na twittera : http://twitter.com/kidofrockk
Chętnie z kimś pogadam o opowiadaniu czy nawet o codzienności. Nie wstydźcie się tylko piszcie! :*
A przy okazji zapraszam na bloga jednej z czytelniczek http://szept-fanfic.blogspot.com/

Pozdrawiam ,Wiki x

wtorek, 22 lipca 2014

[2] Rozdział 8.''Od dziś nie jesteś moją siostrą!''

notka pod rozdziałem :)  

 (Rose)
   Była dopiero godzina popołudniowa, więc postanowiliśmy się gdzieś przejść we czwórkę. Angie oraz mój kochany brat upierali się, abyśmy poszli razem do Nando’s . Poparłam ich pomysł, ponieważ byłam ciekawa, jak zareaguje Bradley. Chciałam wiedzieć czy nadal będzie trzymał się naszego zakładu, czy może też zje kurczaka i automatycznie przegra. Pragnęłam jego przegranej bardzo mocno.
   Wybraliśmy jeden z okrągłych stołów, stojących przy oknie na samym końcu pomieszczenia.  Kelnerka prędko do nas przyszła i poprosiła o złożenie zamówienia. Nie mogłam się doczekać chwili, gdy zacznie mówić Brad, więc spojrzałam na niego, a on z szerokim uśmiechem powiedział, że zamawia sałatkę. Chłopak spojrzał na mnie zwycięskim wzrokiem, a następnie puścił oczko. Czułam się lekko zbita z tropu, jednak starałam się tego po sobie nie okazywać.
   Dziewczyna, która przyjmowała od nas zamówienie nie miała więcej lat niż my. Podejrzewam, że dorabiała tu popołudniu zaraz po zajęciach w szkole. Przez cały czas uśmiechała się do chłopaków. W pewnym momencie miałam wrażenie, że podrywa Tristana. Spojrzałam więc na Angie, która robiła się czerwona ze złości. Uśmiechnęłam się, ponieważ cała ta sytuacja wydawała się być urocza.    Gdy  kelnerka odchodziła z zamówieniami, Angie spojrzała się na nią takim wzrokiem, jakby chciała ją zabić, po czym przeniosła go na Tristana.
   Ten uśmiechnął się do niej tylko i wzruszył ramionami.  Nie bardzo znam się na relacjach damsko – męskich, ale to jak teraz zachował się Tris było bardzo głupie. Miałam ochotę do niego podejść i walnąć go patelnią w głowę, aby w końcu przejrzał na oczy. Angie martwiła się, to normalne.
- Angie, kochanie… Nie spinaj się. - powiedział mój wybitnie mądry brat.
- Nie spinam się, wszystko ok. - odpowiedziała, siląc się na normalny ton.
- Na twoim miejscu, Angie - zwrócił się do dziewczyny Brad. - uważałbym na Tristana. Nie masz pojęcia, ile dziewczyn za nim szaleje.
   Posłałam chłopakowi gromiące spojrzenie. A potem kopnęłam go w piszczel. Jak oni mogą być tak głupi? Chłopak zawył z bólu, po czym złapał się za nogę. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem i zapytał niemo ‘’za co?’’. Nie miałam ochoty mu odpowiadać, więc wywróciłam oczami, a następnie odwróciłam się w stronę Angie i posłałam jej pocieszający uśmiech.
- Nie poddajesz się. - powiedziałam zaraz po tym, jak ta sama dziewczyna przyniosła nam nasze zamówienia. Angie i Tris jak zwykle wzięli wielką porcję kurczaka z frytkami, natomiast ja wybrałam, tak jak Brad, sałatkę. Bradley wziął swoje zamówienie i zaczął się zajadać sałatą z sałatki greckiej.
- Jak widzisz. - odpowiedział chłopak.
- O co chodzi? - spytał zdezorientowany Tristan.
- NIC. - odpowiedziałam szybko, chcąc uniknąć tematu.
- Mamy zakład. - wtrącił Brad, nie dając za wygraną.
- Jaki? - zapytała zaciekawiona Angie, przeżuwając frytkę.
- Nie mogę jeść kurczaka z Nando’s przez dwa tygodnie. - oznajmił chłopak.
- CO? Jak możesz? Kto to wymyślił? - prawie wykrzyczał Tris.
- Ja. - odpowiedziałam.
- Jak możesz być tak złą kobietą, Rose? Odciągać mężczyznę od Nando’s to przestępstwo. Od dziś nie jesteś moją siostrą!
- I co ja teraz zrobię? - zapytałam ze sztucznym przerażeniem.
- Idź się wyżalić na Twitterze. - odpowiedział Brad, parskając śmiechem.
- Angie, jak ja mam z nimi wytrzymać? - spytałam dziewczynę, całkowicie ignorując chłopaków, nabijających się ze mnie.
- Chodźmy od nich. - powiedziała, czekając na reakcje chłopaków. - Zobaczysz, jeszcze będą nas błagać, żebyśmy wróciły
   I w tej chwili Angie wstała od stołu, a zaraz po niej i ja. Chłopaki na chwilę uspokoili się i kazali nam siadać. Jedząc swoją sałatkę, spojrzałam na Bradleya, który robił to samo. Właśnie miał zjeść ser feta, więc jego twarz wykrzywiła się w grymasie. Chłopak przełknął okropny ser, po czym złapał szybko szklankę i napił się wody. Jak widać zamówiona potrawa nie smakowała mu. W pewnej chwili zrobiło mi się go szkoda, ponieważ nie mógł zjeść kurczaka, którego tak lubi, tylko głupią sałatkę grecką.
- Nie męcz się tak i zamów sobie kurczaka. - powiedziałam do Brada. - Widać, że nie przepadasz za sałatkami.
- Nie, bo wtedy przegram. - odpowiedział.
- I tak idziesz na randkę z Lily, więc nasz zakład możemy uznać za nieważny. Od początku chciałam, żebyś się z nią umówił.
- Ale ja nie przegrałem, nie zjadłem kurczaka. - zaczął się bronić. - W takim razie to ja jestem zwycięzcą. Ja wygrałem.
- Dobra. - przyznałam dla świętego spokoju.
*   *   *
   Już w Nando’s pożegnaliśmy się z Bradem, który zadowolony ze zwycięstwa, wyszedł z restauracji.  Razem z Trisem poszliśmy odprowadzić Angie, aby potem wrócić do domu. Po drodze Tris mówił mi o maturze. Dawno nie rozmawialiśmy ze sobą, ponieważ Tristana tak jak taty nie byłą ciągle w domu. Chłopak albo był z Vampsami, albo był gdzieś z Angie. To trochę smutne, że nie ma dla mnie teraz dużo czasu, ponieważ wcześniej byliśmy prawie nierozłączni.
   Chciałam go spytać o tą całą sytuację z tatą i co on o tym sądzi, jednak trochę się wstydziłam. Może po prostu ja tak wszystko wyolbrzymiam i widzę to w szarych barwach. Może tego problemu w ogóle nie ma? Nie mam pojęcia.
- Taty coś często nie ma, nie? - zauważył Tris, gdy dochodziliśmy do ulicy, przy której mieszkaliśmy.
- Myślałam, że tylko ja tak uważam. - wyznałam bratu. Byłam mu wdzięczna za to, że zaczął ten temat.
- Rozmawiałem trochę z mamą. - przerwał na chwilę. - Chce nam o czymś powiedzieć. Masz jakiś pomysł?
- Myślę nad rozwodem, ale to niedorzeczne. Nasi rodzice się kochają. - powiedziałam o swoich przypuszczeniach.
- Też tak myślałem, ale tata jeździ pod Londyn, prawda? - zapytał. - A my pod Londynem mamy rodzinę, tak?
- Do czego zmierzasz? - zapytałam.
- Może po prostu coś jest nie tak z ciocią Christiną?
- Nie pomyślałam o tym. Wiesz... to bardzo prawdopodobne. Ciocia ma w końcu te swoje problemy ze zdrowiem i w ogóle. - wypowiedziałam na głos swoje myśli.
   Ciocia Christina to pięćdziesięcioletnia wdowa, mieszkająca w mieście Stevenage. Ponad dziesięć lat temu jej mąż zginął w wypadku samochodowym. Małżeństwo długo się starało o dziecko, jednak nic nie wyszło, więc ciocia mieszka tam zupełnie sama. Czasami było mi jej szkoda, ponieważ była tak daleko od nas. Nie mogliśmy jej odwiedzać, bo była po za naszym zasięgiem.
   Od dobrych trzech lat ciocia zaczęła chorować. Na początku było to zwykłe nadciśnienie i wysoki cholesterol, jednak z wiekiem zdrowie Christiny zaczęło się psuć. Krewna przeżyła już dwa zawały, z czego jeden był tak silny, że kobieta musiała leżeć miesiąc w szpitalu. Pamiętam, jak wtedy tata porzucił wszystko w Dover i wyjechał do niej. Zachowywał się tak, ponieważ był jej starszym bratem. Miała tylko jego, ponieważ ich rodzice - czyli moi dziadkowie - nie żyli od siedmiu lat.
Prawdopodobieństwo było wielkie, że to właśnie dlatego tata znika. Miałam nadzieję, że ta zapowiedziana ‘’ważna rozmowa’’ odbędzie się prędko. Nie mogłam już znieść tej całej nie wiedzy. Byłam ciekawską osobą, a fakt, że nie wiem co się wokół mnie dzieje, był przytłaczający.
- Ej, samochód taty stoi na podeście. - zdziwił się Tristan, gdy doszliśmy do domu. – Chodź szybciej!
   Gdy weszliśmy do korytarza, w salonie siedział tata. Podpierał się dłońmi o kolana i tępo patrzył przed siebie. Obok niego siedziała mama, która delikatnie gładziła go po plecach, próbując dodać mu otuchy. Wyglądał na zmartwionego, dlatego zaniepokoiło mnie to. Weszłam do pokoju zaraz po bracie, a następnie przytuliłam tatę, który gdy nas zobaczył wstał, aby się przywitać.
- Tato. - zamruczałam, tuląc go z całych sił.
- Co to za papiery? - Tris wskazał na trzy teczki leżące na stoliku.
- Ach, nieistotne. - powiedział tata, machając ręką.
- Chcesz nam coś powiedzieć? – spytał podirytowany brat. - Czemu nie było Cię tyle w domu? Może zdradzasz mamę?
- Tristan. - upomniałam chłopaka. Mógłby być bardziej subtelny.
- Rose. - zwrócił się do mnie tata, a potem do brata. -Tristan.
- Hmm? Odpowiedz na moje pytania. - ponaglił go brat.
- Nie, nigdy nie zdradził bym waszej mamy do cholery jasnej! - tata prawie krzyknął. - Mamy poważne problemy w rodzinie, o których wy nawet nie macie pojęcia.
- Więc nam powiedz.
- Nie takim tonem. - ostrzegła mama. - Ciocia Christina miała trzeci zawał.
- Przez to leży znowu w szpitalu. Na całe wakacje wyjeżdża do kliniki w Londynie i  będzie tam aż do końca sierpnia. Potem będzie sama, chociaż potrzebuje stałej opieki, a jak wiecie tam jej nie znajdzie, bo nie ma nikogo bliskiego.
- Dlaczego utrzymywaliście to w takiej tajemnicy? - zapytał Tris.
- Bo musieliśmy z tatą wszystko przemyśleć. Tris, to nie jest takie proste.
- Co będzie z ciocią po tym jak wyjdzie z kliniki? Przywieziecie ją do nas, czy coś?-wtrąciłam się do rozmowy. Stan zdrowia cioci Christiny naprawdę mnie zmartwił.
- Nasz dom jest za mały dla naszej czwórki i dodatkowo jeszcze piątej cioci. - oznajmił tata.
- I wiem, że to może nie jest fajne. Rodzice nie powinni tego robić, jestem tego w pełni świadoma. - zaczęła się tłumaczyć mama, chociaż do końca nie wiedziałam z czego. - Nie powinniśmy wysyłać naszego dziecka tak daleko, ale… - łzy zaczęły powoli spływa po czerwonym policzku matki.
- Ale mamy do Ciebie prośbę Rose. - odparł poważnym tonem tata. - Czy zgodziłabyś się na to, aby wyjechać do Cioci Christiny?
- N-na-naaa jak długo? - zapytałam dławiąc się powietrzem.
- Na pierwszy semestr.W ferie zimowe mogłabyś tu wrócić. – poinformował tato. - Wiem, że to nie jest dla ciebie przyjemne. Za pewne wolałabyś zostać tutaj, ale jesteś naszą ostatnią deską ratunku. Rose, zrozum.Ona nie ma nikogo oprócz nas. Jesteśmy jej jedynym oparciem. Twoja opieka polegałaby jedyne na tym, aby Christina przyjmowała regularnie leki, ponieważ ma ich tonę, naprawdę.
- Z-z-zrobię to. - zająknęłam się.
   Gdybym tego nie zrobiła, wyrzuty sumienia zjadły by mnie od środka. Jestem dobrą i uczynną osobą, a odmówienia chorej osobie pomocy nigdy bym sobie nie wybaczyła. Tym bardziej, że jest to moja rodzina. Ciocia Christina niegdyś była dla mnie bliską osobą. Bez żadnych ogródek mogę ją nazwać moją ulubioną ciocią. Gdy byłam mała, dość często do niej jeździłam z Trisem i mamą pociągiem, ponieważ tata przesiadywał w kancelarii. Często chodziliśmy po centrum Stevenage i zajadaliśmy się pysznymi, włoskimi lodami. Uwielbiałam to!
   Jednak myśl, że rozstanę się z Dover na tak długo, bardzo mnie przerażała. Bałam się tego, że stracę wszystko co zdążyłam wybudować. Bałam się o moją relację z Bradleyem, o chłopaków, o szkołę, o wszystko. Pół roku - sześć miesięcy - to naprawdę ogrom czasu. Przez ten kawałek w moim życiu może się wiele zmienić. Strata Bradleya i naszych relacji byłaby dla mnie męką. To, co jest teraz jest takie cudowne, wręcz idealne. Nie chciałabym teraz tego zrujnować, a dobrze wiem, że jestem do tego zdolna.
   Teraz wiem, że najgorsze przede mną. Czeka mnie nowa szkoła i nowi ludzie. Ten fakt mnie strasznie przeraża. W końcu idę do trzeciej klasy maturalnej, więc wszyscy tam się znają, a ja będę nowa. Założę się, że będę takim samym odludkiem jak tutaj. Nikt nie będzie ze mną rozmawiał, a moje życie towarzyskie znowu spadnie na sam dół, czyli do ZERA.
   Dodatkowo dochodzi problem z tym, jak powiedzieć o tym Bradleyowi. Jestem prawie pewna, że nie będzie zadowolony z mojej decyzji. Zżyliśmy się ze sobą i rozstanie będzie ciężkie. Znając charakter Brada, muszę go przygotować do tej wiadomości. Nie mogę tak z dnia na dzień mu o tym powiedzieć. To będzie zbyt wiele. Postanowiłam więc, że jak na razie nie będę mu nic mówiła.            Musimy cieszyć się życiem i wakacjami, które nadejdą niebawem.
   Przez ten czas nie mam zamiaru się niczym przejmować. Będę tylko ja i przyjaciele, nikt więcej. Muszę się nimi nacieszyć, ponieważ nie wyobrażam sobie sześciomiesięcznej rozłąki z nimi. To zbyt wiele, jak dla mnie.
Jedno wiem na pewno - TO BĘDĄ WAKACJE ŻYCIA!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i po wielkim BUUMM.Pewnie dla Was to nie jest tak ważne wydarzenie,jak dla mnie,ale to właśnie ono będzie nadawało nowy kierunek temu opowiadaniu.
Pochwalcie się w komentarzach co o tym wszystkim myślicie.Jestem okropnie ciekawa! Mam tylko nadzieję,że Was nie rozczarowałam. 
A poza tym to za chwilę licznik odwiedzin będzie miał 23 tyś.Jestem z siebie ,jak i Was bardzo dumna. Początkowo gdy pisałam pierwszy rozdział CURLS ,myślałam sobie ''Będę sobie wolno pisała,tak dla siebie.Jak ktoś go znajdzie to przeczyta'' A tu teraz takie rzeczy się wydziwiają. Jestem mega szczęśliwa i należy Wam sie,każdemu z osobna taki WIELKI HUG. Dziękuję Wam,jesteście najlepsi! 
A tak odbiegając od tematu... zachęcam do przejrzenia strony informacyjnej na facebooku o Taylor Swift .Likes mile widziane <3   Swift News Polska [KILK] 

wtorek, 15 lipca 2014

[2] Rozdział 7. ''To jest właśnie Bradley Will Simpson w całej swej okazałości! ''

od teraz możecie zobaczyć jak wyglądają rodzice Rose i Tristana zjeżdżając na sam dół zakładki 'Bohaterowie' , a następnie klikając w nazwę,która odeśle Was do odpowiedniego zdjęcia.

(Brad)
Odebrałem Jesse od weterynarza, po czym od razu skierowałem się w stronę parku. Byłem umówiony z Rose na drugą poważną rozmowę w tym tygodniu. Ostatnio coraz częściej mieliśmy dużo ważnych spraw do obgadania. Po tamtej pamiętnej imprezie walentynkowej postanowiliśmy, że rezygnujemy z tych ciągłych niedomówień i od teraz mówimy sobie wszystko, co jest ważne i zasługuje na naszą obustronną uwagę.

Szedłem żwirową alejką przez park ze smyczą, do której przypięta była Jesse.  Gdy tylko weszliśmy w drużkę przy stawie, pies zaczął się wyrywać i co raz szybciej iść. Na nic zdały się moje komendy. Jesse celowo mnie ignorowała, aby potem móc przyśpieszyć. W pewnej chwili nie mogłem zwyczajnie iść, ponieważ aby nadążyć za zwierzakiem, musiałem biec. 

Już z oddali widać było, że Rose nie siedzi sama na ławce. Trzymała w ręku książkę, jednak jej nie czytała, ponieważ była zajęta rozmową z jakimś chłopakiem. Gdy tylko podszedłem bliżej, moim oczom ukazał się obraz Luke’a. Myślałem, że padnę. Skąd on się tutaj wziął i dlaczego z nią rozmawia? Tyle pytań nasuwało mi się na język. Przybliżyłem się nieco, dzięki czemu mogłem zobaczyć jak Luke przeciąga się i patrzy w moją stronę. Wstał, pożegnał się z moją przyjaciółką, a potem ruszył w alejkę. Dziwne zjawisko. Tak, jakby celowo mnie unikał. Może to i dobrze? Prychnąłem jedynie pod nosem, po czym uśmiechnąłem się do Rose, ponieważ widziałem, że spogląda na mnie.

- Cześć, Brad.

- Heeeej, czy to był Luke? - zapytałem, chociaż byłem pewien, że to on.

- No.

- Co chciał?

- W zasadzie to nawet nie wiem.  Przepraszałam go za tamten taniec i... - dziewczyna na chwilę przerwała, aby zmienić pozycje na ławce. Usiadła teraz po turecku, sprawiając, że siedziałem bokiem do niej. - Wiedziałeś, że on ma dwadzieścia dwa lata?

- Raczej, że tak. – odparłem.

- CZEMU MI TEGO NIE POWIEDZIAŁEŚ? – Rosalie prawie krzyknęła.

- Uznałem to za mało istotne. - powiedziałem, wywracając oczami. – O czym chciałam pogadać?

- Um... - dziewczyna nie wiedziała co ma powiedzieć. Widać było, że zastanawia się nad doborem słów.

- Pamiętasz, jak na imprezie szkolnej powiedziałam Ci, że masz wybrać, albo przyjaźń albo nic. - pokiwałem głową. - I wtedy użyłam argumentu, że nie chcę ranić uczuć pewnej dziewczyny. Tą dziewczyną była i… w sumie nadal jest Lily.

- Jaka Lily? - zapytałem zdezorientowany.

- Ta, której dałeś kosza i odmówiłeś jej wspólnego pójścia na tą właśnie imprezę. - poinformowała Rose ze stoickim spokojem.
- Nie wiem do czego zmierzasz. - odparłem bezradnie.

- Mowa o Lily. Dziewczyna jak głupia za tobą szaleje, a Ty ją ignorujesz. Weź się z nią umów, a nie. Ona codziennie mi, za przeproszeniem, dupę truje bo prosi mnie, abym jej pomogła do ciebie jakoś dotrzeć. Umów się z nią i będziemy mieli wszystko z głowy. - powiedziała Rose na jednym tchu.

- CO? Nie. - odparłem bez głębszego przemyślenia.

- Proszę, zrób to dla mnie. – dziewczyna zrobiła maślane oczka. Wiedziałem, że prędzej czy później ulegnę i będę musiał iść na tą randkę. Kto wie? Może mi się uda z Lily? Fajnie by było gdybym ułożył sobie jako tako życie uczuciowe. Potrzebuję dziewczyny, brakuje mi ciepła i miłości od drugiej osoby.

- Dobrze, ale coś za coś. – spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, więc po chwili dodałem. – Idziesz ze mną do kina na transformersów!

- Nie lubię takich filmów, dobrze o tym wiesz. - powiedziała z wyrzutem.

- Wiem, to za karę. - wystawiłem język, aby potem zacząć się śmiać.

*   *   *
(Rose)
- Ale naprawdę musimy iść na ten film? - spytałam Bradleya, kiedy on wiązał swoje trampki, zaraz po tym jak Jesse zaznaczyła swój teren na jego poprzednich butach. 

- Na jaki film idziecie? – zapytała Natalie schodząc ze schodów.

- Na Transformers 4. –oznajmiłam siostrze przyjaciela.

- Brad. - zwróciła się do brata. – Jak możesz zabierać dziewczynę na tak denny film? Chcesz, żeby zasnęła? Nie wiem, co się z wami teraz chłopcy dzieje. Jeśli idziesz na randkę to wybieraj bardziej romantyczne filmy.

- Zaraz,zaraz. Nie zapędzaj się tak siostro. - odpowiedział Brad, śmiejąc się. – Po pierwsze, nie idziemy na randkę. Ile razy mamy Ci to tłumaczyć, że jesteśmy przyjaciółmi? Po drugie…

- I tak Wam nie wierzę. - wtrąciła Nat.

- Po drugie - zaczął ponownie Bradley. - W transformers jest wątek miłośny i gra tam przystojny aktor, więc Rose będzie miała na co się popatrzeć.

- Jak przystojny? - zapytałam zaciekawiona.

- W ogóle się do mnie nie umywa. Dobrze wiesz, że ja jestem najprzystojniejszy, ale tamten nie jest zły. Chociaż widzisz codziennie lepsze widoki, pamiętaj o tym. – chłopak zaczął wskazywać na swoją twarz.

- Jesteś taki… - zaczęłam.

- Próżny, głupi, zadufany w sobie? Taaaaak, to jest właśnie Bradley Will Simpson w całej swej okazałości! – odpowiedziała za mnie Natalie, za co byłam jej wdzięczna.

Mam nadzieję, że Brad ma dystans do siebie i nie odbierze zbyt osobiście tych kąśliwych uwag Natalie. Zawsze gdy byłam u niego w domu, a Natalie była w pobliżu… dogryzała nam obojgu. Ciągle mówiła, że musimy być parą i ona nie wierzy w nasze głupie wymówki. Próbowała także lub zawstydzić Brada. Czasami nawet jej się udawało. Wtedy chłopak stawał się czerwony, jednak zaraz odstawiał scenkę Nat w taki sposób, że to ona się wstydziła. Lubiłam patrzeć na te zjawisko. Oni byli taką cudowną parą rodzeństwa. Mimo, że ciągle się sprzeczali to dogadywali się świetnie w innych sprawach i byli sobie bliscy. Byli po prostu takim prawdziwym rodzeństwem. Rodzeństwem do naśladowania.

- Czy jeśli ponowię próbę przekonania Cię do zmiany filmu, to to będzie głupie? - zapytałam, gdy już szliśmy przez Dover w stronę galerii, gdzie znajdowało się kino.

- To będzie bardzo głupie. - odparł Bradley poważnym głosem. Jednak długo nie wytrzymał, ponieważ zaczął się głośno śmiać. – Co Ci nie pasuje w tym filmie?

- WSZYSTKO. Dosłownie wszystko! Lubię Avengers, Iron Mana, Spidermana, ale nie to! To jest takie nudne. Te wszystkie deceptikony, autoboty…

- Skąd wiesz, że istnieją deceptikony i autoboty? – zapytał zdziwiony Bradley.

- Mam brata, zapomniałeś? Byłam tym katowana przez niego, a teraz doszedłeś jeszcze Ty! – powiedziałam dobitnie.

- Nie marudź. - powiedział, po czym szturchnął mnie w brzuch.

*   *   *

Film okazał się totalną klapą. Nie podobało mi się w nim nic, poza muzyką i jednym przystojnym aktorem. Wszystko było takie… nudne. W pewnym momencie zachciało mi się spać i nie jestem pewna czy nie przysnęłam. Czuję jakbym ominęła trochę filmu, ale być może to złudne stwierdzenie. Wydaje mi się, że twórcom zabrakło ciekawego pomysłu, a sądząc po końcówce, mają oni jeszcze w planach jedną część. Mam tylko szczerą nadzieję , że Brad mnie nie zaciągnie na piątą część.

Sądząc po jego minie, gdy wyszliśmy z sali kinowej, to też nie był zadowolony. Ciągle komentował jakieś sceny, jakby myślał ,że mnie to obchodzi. Wyłączyłam się, ponieważ słuchanie o autobotach i ich stworzycielach, znudziło mnie. Wywróciłam jedynie oczami i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Była już osiemnasta. To zadziwiające jak szybko czas leci. Przed chwilą kończyłam wolontariat.

Bradley odprowadził mnie do domu, ale nie chciał wracać do siebie, więc zaprosiłam go do środka. Jak zwykle taty nie było. Ta sytuacja robiła się co raz bardziej podejrzana i… przytłaczająca. Czuje, że to się odbija na nas wszystkich. Na naszych relacjach i tym podobnym.  Natomiast mama robiła coś w kuchni, zapewne przygotowywała sobie kolację. Zawsze jadała przed 19. Starała też się ten nawyk wprowadzić w diecie mojej i Tristana, jednak jej się nie udało.  Chciała, żebyśmy odżywiali się zdrowo i  ekologicznie. Ja oczywiście starałam się jeść we wskazany sposób, jednak Tris lubił łamać zasady, ponieważ co krok obżerał się jakimiś fast foodami. A mimo to, nadal był chudy jak patyk. Czasami gdy założy te swoje ciasne rurki to mam wrażenie, że jest ode mnie chudszy. Świadomość tego dobijała mnie.

- Dzień dobry, pani Evans. - powiedział Brad, zaglądając po drodze do kuchni.

- Cześć, Bradley. - odpowiedziała mama.

- Hej, mamo. - powiedziałam, wychylając się nad ramieniem chłopaka.

- Ooo jedzonko. - zawołał Brad, gdy tylko zobaczył przepyszne kanapki mamy, które leżały na stole.

- Częstuj się. – rodzicielka uśmiechnęła się, po czym spojrzała z troską na chłopaka.

Bradley wziął jedną z kolorowych kanapek mamy, a następnie razem ze mną poszedł do pokoju. Jak zwykle rzucił się na łóżko, czując się jak u siebie w domu. Nie chciałam kłaść się koło niego, więc usiadłam w fotelu, który był zaczepiony na haczyku, wwierconym w sufit.  Zaczęłam się bujać  na fotelu, odpychają się od podłogi stopami. Nudziło mi się więc wyjęłam telefon. Nasze spotkania wyglądały podobnie. Siedzieliśmy w jednym pomieszczeniu, jednak byliśmy zajęci sami sobą. Nie przeszkadzało mi, sama obecność Bradleya była czymś fajnym. Nie musieliśmy przecież ciągle rozmawiać. Chociaż zazwyczaj nie obyło się bez komentarzy gdy przeglądaliśmy jakieś serwisy społecznościowe.

Najgorzej było gdy Bradley przeglądał instagrama. Gdy tylko jakaś dziewczyna dodała zdjęcie on głośno wzdychał. To już był taki tik, zrozumiałam to po 10 razie, gdy Bradley nadal przewijał stronę główną.

- Ej Rose, ta jest ładna nie? – zapytał Brad podchodząc do mnie i pokazując mi zdjęcie uroczej blondynki na wyświetlaczu.

- Jest urocza. - powiedziałam.

- Dla ciebie wszystkie są urocze. - powiedział chłopak, wracając do swojej poprzedniej pozycji.

- Sorry. - odparłam .

Wróciłam do swojego poprzedniego zajęcia, czyli przeglądania facebooka. W sieci roiło się od zdjęć dziewczyn. Typowych selfies. Wszystko byłoby okej, gdyby nie te ich opisy w ogóle nie pasujące do zdjęcia. Zżynają jakiś mądry tekścik z piosenek, których nawet nie znają, a potem wrzucają go w rubrykę opisu. Żałosne - pomyślałam. Spojrzałam na chwilę ponad wyświetlacz i spostrzegał obierających się o framugę drzwi Angie wraz z moim bratem. Stali i gapili się na nas, chyba czekając aż któreś z nas ich zauważy.

- Zobacz Tristan co to się dzieje z dzisiejszą młodzieżą. - powiedziała blondynka w lokach.

- Nie mam pojęcia, ten świat schodzi na psy.

- Zgadzam się z tobą w stu procentach. - powiedziała Angie kręcąc głową z udawana dezaprobatą.

Spojrzałam wtedy na Bradleya, a on na mnie. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, po czym on zabrał głos.

- Dlaczego przeszkadzacie nam w tak ważnej czynności?

- Nudzi nam się. - powiedzieli chórem.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Uwaga! Uwaga!
Jesteśmy bardzo blisko tego WIELKIEGO BUM! Chciałam Was tylko poinformować ,ze będę starała sie dodawać rozdziały regularnie,co wtorek :) 
PS.Bardzo Was proszę,jeśli to czytacie to skomentujcie chociaż głupim ''Podoba mi się''. Naprawdę nie wyobrażacie sobie jakie to uczucie,kiedy czytasz coś tak wspaniałego. Zrozumcie mnie,wasze komentarze mocno mnie motywują do dalszej pracy. 
Pozdrawiam,Wiki <3 

niedziela, 6 lipca 2014

[2] Rozdział 6.'' To jeszcze nawet nie jest legalne''

 (Rose)
"3 wiadomości tekstowe od Lily"

    Liczba wiadomości przeraziła mnie. Nigdy nie pisałam z Lily, a ona nagle na mnie tak naskakuje. Bez zbędnych myśli, kliknęłam na ikonkę koperty, która pokazała mi treść wiadomości. Nie zdziwiłam się, gdy zobaczyłam, jak Lily zapytała mnie jak się mają sprawy z Bradem. Jej podejście było dziecinne. Już teraz żałowałam, że zgodziłam się jej pomóc. Działałam wtedy pod wpływem jakiegoś impulsu i nie bardzo myślałam o konsekwencjach składanej obietnicy. Jednak należałam do grupy ludzi, którzy dotrzymują słowa, więc musiałam się z niej wywiązać.
   Zaczęłam wymyślać przeróżne sytuacje, w których to Brad mógłby się znaleźć razem z Lily, począwszy od zamknięcia ich w ciasnym pomieszczeniu. Wszystko wydawało się dziecinnie, głupie i niedorzeczne. W grę wchodził również nasz dzisiejszy zakład. Gdyby Bradley rzeczywiście przegrał, mógłby się z nią umówić. Ale znając chłopaka i jego uparty charakter, wiedziałam, że nie przegra. Gdy coś sobie ubzdurał, uparcie dożył do celu. Postanowiłam jednak, że porozmawiam szczerze z Bradleyem i opowiem mu o tym co do niego czuje Lily. Jeśli nie spotka się z nią to trudno, ja się przynajmniej starałam i nie mam sobie nic do zarzucenia.
   Odpisałam tylko, że "pracuję nad tym" i odłożyłam komórkę.  Byłam zmęczona dzisiejszą rozmową z Bradem. Powiedziałam mu tyle rzeczy, że zaczynam teraz tego żałować.  Nie rozumiałam też jednego. Dlaczego się tak mną przejął? Przecież ze mną wszystko okej. Te wory pod oczami i sucha skóra to jedynie skutki przemęczenia. Nie dzieje się ze mną nic złego, tego byłam pewna.

*   *   *

(Brad)

    Dziś jest ostatni piątek roku szkolnego. Jest to równocześnie ostatni dzień naszego wolontariatu w Centrum Kultury.  W tym roku przydzielono nam salę teatralną. Musieliśmy ją odnowić, ponieważ stan w jakim ją zastaliśmy był okropny. Razem z chłopakami i kilkoma starszymi panami, musieliśmy zmienić kurtynę. Poprzednia była zielona, poplamiona,a z jej końców wystawały nitki. Zmieniliśmy ja na krwistoczerwoną, która prezentowała się ładnie i schludnie. Wymieniliśmy także  deski na scenie, odmalowaliśmy ściany oraz przyczepiliśmy nowe obrazy. Sala teatralna wyglądała teraz o wiele lepiej.
   Przybiliśmy sobie z chłopakami po piątce, kiedy skończyliśmy ustawiać w kilku rzędach drewniane siedzenia, obite czerwonym materiałem, na których potem usiedliśmy. Zacząłem podziwiać naszą pracę. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty przez ten rok. W końcu sala teatralna wygląda jak sala teatralna. Zacząłem się zastanawiać nad nowym rokiem.  Jak to będzie, kiedy przy mnie i Connorze nie będzie Tristana i Jamesa? Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym co będą robili po wakacjach. Pewnie będą chcieli ruszyć w świat. Pójść na studia. Też bym to zrobił, ale mam wielkie nadzieje co do The Vamps.  Wierzę w nas i czuję, że jeśli się postaramy, możemy osiągnąć niemały sukces.
Muzyka to moje powołanie. Nie widzę się w innej roli za kilka lat. Teraz gdy mamy menagera, który o nas dba oraz fanki w odległych zakątkach świata… Czuję się super. Mam siłę by walczyć dalej i spełnić to jedno marzenie.
   Ocknąłem się z zamyślenia i spojrzałem na chłopaków. Oni chyba też się zamyślili bo patrzyli przed siebie w ciszy. Jednak James się podniósł i wziął do ręki kluczyki, które potem zaczął podrzucać.
- Chodźcie! Zaniesiemy je dyrektorowi. - powiedział blondyn.

*   *   *

(Rose)

- Roseeeeeeeeeeeee! – usłyszałam, jak ktoś mnie woła, więc odwróciłam się. - Zaczekaj!
Właśnie byłam w drodze to biblioteki, aby odbyć swój ostatni dzień wolontariatu, jednak nie mogłam tam dojść ponieważ Lily mi w tym przeszkodziła. Nie musiała nic mówić, a już wiedziałam, o co jej chodzi. Oczywiście mowa tu o "sprawie z Bradem". Mój stosunek do tego wszystkiego dobrze znacie, ale będę to mówiła tyle razy ile będzie potrzeba.  Lily nie powinna tak podchodzić do miłości. Jeśli Bradley jej nie polubi takiej, jaka jest bez mojej pomocy, to to nie będzie dla niej przyjemnie. Powinna zwrócić sama na niego uwagę. On powinien za nią ganiać, a nie ona za nim. Tak myślę i zdania nie zmienię.
- Rose, gdzie Ty się tak śpieszysz? – zapytała zdyszana. Fakt, szłam szybko.
- Idę do biblioteki, mam wolontariat u pani Baggins. - oznajmiłam.
- Och, rozumiem. Masz jakiś pomysł co do sprawy z Bradleyem?
- Wiesz… - zaczęłam się ociągać, jednak wiedziałam, że to jest odpowiedni moment aby wyznać jej prawdę. - Nie powinnaś się tak za nim uganiać. Nie sądzisz, że to zadanie powinno należeć do chłopaka? Moje ingerowanie w wasze uczucia może się źle skończyć. Nie chciałabym żadnych spięć.
- Obiecałaś, Rose. - powiedziała z bólem Lily.
- Obiecałam i dotrzymam słowa. Pogadam z Bradem, ale nic więcej Ci nie obiecuję. Nie jestem w stanie wpłynąć na jego uczucia, Lily.
- Uh, masz racje. Mimo wszystko dzięki. - dziewczyna uśmiechnęła się blado i odeszła.
   Dziwnie się czuję. Ta cała sytuacja mnie przytłacza. Ile bym dała, żeby nie przejmować się niczym. Nie mieć na głowie tylu problemów, po prostu żyć pełnią życia. Do tego wszystkiego dochodzą te dziwne ukłucia w dolnej partii klatki piersiowej i okolic brzucha. Przez ostatni tydzień moje zdrowie się pogorszyło. Co dzień gdy wstaję z łóżka, czuję dziwne zawroty w głowie. Świat wiruje, a ja muszę ponownie usiąść, aby opanować to co się ze mną dzieje w danym momencie. Niepokoi mnie to, jednak zaczekam z wizytą u lekarza. Nie chcę zamartwiać tym mamy. Widać, że sama ma dużo problemów na głowie.
   Poprawiłam plecak na ramieniu, a następnie nacisnęłam klamkę od drzwi prowadzących do biblioteki.  Jak zwykle świeciła pustkami. Zbliżał się koniec roku, tak więc wszyscy woleli spędzać czas na dworze i cieszyć się słońcem. Posłałam serdeczny uśmiech pani Baggins, aby później, przywitać się z nią.
- Witaj, Rose.
- Dzień dobry, pani Baggins. – powiedziałam siadając na krześle, naprzeciwko jej biurka. – Jest coś dziś do zrobienia?
- Nie, coś Ty. To Twój ostatni dzień wolontariatu. Dajże sobie spokój. – odpowiedziała, uśmiechając się. – Jak tak w domu, co słychać?
- Dobrze. – odparłam. - Tristan zdał maturę. Wszędzie miał ponad 50 %. Myślę, że to dobry wynik jak na niego.
- Och, tak. Wspaniale. A jak rodzice?
- Um... tata dość często wyjeżdża, więc rzadko ich widzę razem. To smutne. - przyznałam.
- Wiesz co, Rose? Nie siedź już tutaj dłużej. Daj książeczkę, podpiszę wszystko i idź do domu. Nie ma sensu, żebyś tu siedziała. A tak spędzisz czas z mamą, albo przyjaciółmi.
- Nie, nie wiem, czy tak można, proszę pani.
- Oj przestań. - pani Baggins pomachała dłonią, uznając zasady za mało ważne. - Daj mi proszę tą książeczkę.
   Wyjęłam posłusznie książeczkę z godzinami i podpisami wolontariatu i patrzyłam jak pani Baggins zaczyna pisać krótkie sprawozdanie na temat mojej pracy. Jej ruchy były zwinne i szybkie. Widać, że jej ręka była wyćwiczona, a pismo jakim się posługiwała, przypominało kaligrafię. Odłożyła szybko długopis, a następnie zamknęła książeczkę.  Podała mi ją i przyjaźnie się uśmiechnęła. Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę na temat współpracy w przyszłym roku i wakacjach. Potem byłam wolna.
   W zasadzie nie miałam nic do roboty, a powrót do domu nie wydawał mi się być dobrym pomysłem. Zauważyłam, że coraz bardziej nudzę się w domu. Jeszcze w styczniu nie pomyślałabym tak o tym. To zadziwiające jak bardzo się zmieniłam przez te pół roku.
Komórka zaczęła wibrować, a z głośnika popłynęła jedna z piosenek Arctic Monkeys. Pośpiesznie wyjęłam telefon i wcisnęłam zieloną słuchawkę, aby potem móc słyszeć chrapliwy głoś przyjaciela. Jak zwykle dzwonił do mnie Bradley.
- Cooooo rooooobisz? – zapytał przeciągle.
- Żyję. - odpowiedziałam krótko.
- Znowu nie masz humorku? Smuuuutaaaaam.
- Nie martw się o mnie, siostro miłosierdzia bożego. – odpowiedziałam. – Musimy pogadać.
- Ostatnio ciągle musimy pogadać, zauważyłaś? Ciągle coś.
- Ta, wpadnij do parku. Będę siedziała na ławce przy stawie.
- Okej, będę dopiero za 40 minut. Muszę zabrać Jesse od weterynarza.
- Coś jej jest? – zapytałam przejęta, ponieważ lubiłam tego pieska.
- Nie, miała tylko kilka badań. Wiesz, takie rutynowe. Nic poważnego.
- Czekam, pa. - powiedziałam, po czym wcisnęłam ikonkę z czerwoną słuchawką.
   Miałam jeszcze 40 minut dla siebie. Do głowy przychodziły mi różne pomysły, jednak zadecydowałam, że przeczytam książkę, którą udało mi się dzisiaj wypatrzeć w bibliotece. Sięgnęłam do torby i wyjęłam z niej grubą książkę pt. Szeptem. Historia opowiadała o dziewczynie, która ma niezwykłe pochodzenie. Okazuje się także, że chłopak, który jest nią zainteresowany, nie do końca jest człowiekiem. Jest upadłym aniołem. Od tej chwili chłopak walczy o jej względy, aby potem pomóc przetrwać jej na wojnie. Myślę, że takie klimaty są najlepsze. Uwielbiam puścić wodzy fantazji i przenieść się do innego świata. Czytając książki możemy być kim chcemy. Zaczynając na człowieku, a kończąc na czarodzieju z Śródziemia. Uważam, że to najlepsza zaleta czytania.
Lektura tak mnie wciągnęła, że aż straciłam poczucie czasu. Nie miałam pojęcia kiedy zdążyłam przeczytać te 50 stron. Do przyjścia Bradleya zostało jeszcze 20 minut, więc powróciłam prędko do czytania, ponieważ losy głównej bohaterki były tak ciekawe, że czytelnik już od samego początku nie mógł narzekać na akcję.
- Co tak czytasz? – zapytałam jakiś chłopak, który się do mnie przysiadł. Zignorowałam go wcześniej, jednak teraz, gdy na niego spojrzałam myślałam, że zapadnę się pod ziemię. TO BYŁ LUKE. Ten sam Luke z którym tańczyłam niegrzeczny taniec. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Moje policzki już przybrały kolor purpury, a to co działo się w głowie, jest nie do opisania.
- Szeptem. - odpowiedziałam cicho, przełykając rosnącą gulę w gardle.
- O czym to? - zapytał ciekawy.
- Paranormalne romansidło o upadłych aniołach, jeśli pytasz. – odpowiedziałam szybko, po czym zadałam mu pytanie. – Co tu właściwie robisz?
- Biegam, nie widać? - zaczął pokazywać rękoma na swoje ciało.
- Nie bardzo. - moja twarz ukazywała lekki grymas.
- A Ty czemu sama tutaj siedzisz?
- Czekam na kogoś.
- Och. - chłopak westchnął
- Luke... -zaczęłam - Przepraszam za tamten taniec, byłam pijana.
- Co? Nie,wyluzuj Rose. Ile Ty właściwie masz lat?
- Za kilka dni osiemnaście, a co?
- Osiemnaście?! - zapytał lekko zdziwiony.
- Tak.
- Wyglądasz na więcej. - przyznał.
- Eeee..dzięki.
- Nie, po prostu jesteś młoda, jak dla mnie.  Mam dwadzieścia dwa, to jeszcze nawet nie jest legalne. - zaśmiał się dźwięcznie.
   Uśmiechnęłam się tylko, ponieważ nie wiedziałam do czego zmierza ta rozmowa. Czułam się dziwnie i nieswojo przy chłopaku starszym aż o cztery lata. Teraz dziękowałam w duchu Bradowi za to, że mnie wtedy od niego odciągnął. Kto wie, co mogłoby się stać.
- Coś Ty taka wstydliwa, Rose? - zapytał szturchając mnie w ramię.
- Już tak mam. - powiedziałam cicho. Nie miałam ochoty na dalszą konwersację. - Długo będziesz w Dover?
- Wraz z rozpoczęciem wakacji wyjeżdżam. Studia wzywają. Mam poprawkę. - oznajmił.
- Och, powodzenia.
- Ooo, chyba ktoś do Ciebie idzie. – spojrzałam w tą samą stronę co Luke. Wtedy zobaczyłam idącego w naszą stronę Brada z Jesse na smyczy. – Idę dalej biegać, na razie.
- Pa. - powiedziałam lekko zdezorientowana. To, że chłopcy się nie lubią, nie było dla mnie nowością, jednak takie zachowanie mnie zdziwiło. Jak można się unikać w taki sposób. Coś się działo między chłopcami, na pewno. Przecież nikt nie może kogoś nie lubić bez powodu. Tak już jest ten świat skonstruowany, że wszystko ma swoje przyczyny i skutki.

wtorek, 1 lipca 2014

[2] Rozdział 5. ''To dziwne, że z tak przykrych tematów potrafimy zejść na jakieś kurczaki.''


 (Rose)

Był ciepły, letni wieczór. Lampy w Dover świeciły swoim bladożółtym światłem, oświetlając miejskie ulice. Dover to miasto posiadające
port, który był głównym ośrodkiem ‘’życia’’ miasta. Codziennie
przypływało tu wiele statków z różnymi, importowanymi owocami z Afryki
czy też warzywami z zachodniej Europy oraz turystami ciekawymi świata.
Udałam się więc na wielkie drewniane molo. Usiadłam na jednej z
kilkunastu ławek, poustawianych wzdłuż promenady i zaczęłam się
przyglądać temu wszystkiemu. O godz. 20 Dover nadal tętniło życiem.
Mogłam przyglądać się właśnie przypływającym promom z turystami,
którzy na szyi mieli pozawieszane aparaty fotograficzne. Wszystkich
zwiedzających najbardziej interesowały te nasze białe imponująco
wielkie klify, na których tle każdy chciał mieć zdjęcie.

Patrzyłam jak małe dzieci ciągną swoje mamy za rękawy cienkiej
podróżnej kurtki, a następnie pokazują małymi palcami wesołe
miasteczko, które było rozbite niedaleko portu odkąd tylko pamiętam.
Gdy byłam mała, przychodziłam tu z Tristanem. Zawsze wybierał
najgroźniejsze z wszystkich możliwych atrakcje, przez co potem bałam
się spać, ponieważ emocje i adrenalina trzymały mnie przez bardzo
długi czas.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni moich ciemnych, ciasnych spodni, które
tak lubi Bradley, ponieważ czułam, jak wibruje. Ekran główny
wskazywał, że mam jedną wiadomość SMS. Zdziwiłam się, ponieważ rzadko
ktokolwiek do mnie pisał. Odblokowałam telefon jednym ruchem palca i
wcisnęłam żółtą kopertę, aby sprawdzić kto jest nadawcą wiadomości.

LOKERS: Co robisz?   - uśmiechnęłam się pod nosem, widząc śmieszną
nazwę, którą zapisałam Bradowi po pierwszej wspólnej imprezie.

JA: Jestem na spacerze, tak jakby.

LOKERS: Tak jakby?

JA: Siedzę sobie na ławce niedaleko portu i oglądam turystów.

LOKERS: Przy okazji myśląc nad sensem istnienia, tak?

JA: Nie.

LOKERS: Za 10 minut będę w porcie. Czekaj na mnie i nie uciekaj! Mam
sprawę do obgadania i  potrzebuję Twojej rady. ^.^


JA: OK.

Odpisałam na ostatniego SMSa, po czym schowałam komórkę do kieszeni.
Nad portem zaczął wiać wiatr, który sprawiał, że moje długie,
roztrzepane włosy zaczęły się plątać. Zdjęłam więc prędko gumkę do
włosów, którą zawsze miałam na lewym nadgarstku i zaczęłam
przeczesywać pasma dłonią. Zgarnęłam je na lewe ramie, a następnie
zaplotłam zwyczajnego warkocza, który wydał się być gruby i ciężki.
Długie włosy coraz bardziej mnie irytowały. Chyba muszę je ściąć -
pomyślałam.

Spojrzałam w prawą stronę i zauważyłam przy wejściu na molo zdyszanego
Brada, który podpierał się dłońmi kolana. Chłopak wyłapał moje
spojrzenie i uśmiechnął się. Podniósł prawą rękę i energicznie mi
pomachał.  Już wyprostowany podszedł do mnie i usiadł obok. Schował
ręce w kieszeniach swojej bawełnianej kurtki, po czym spojrzał w moją
stronę.

- Jest dużo rzeczy, które muszę Ci powiedzieć, ale nie wiem, od czego
zacząć. - wyparował bez przywitania.

- Może na początek CZEŚĆ. - przywitałam go - Jeżeli masz dobrą i złą
wiadomość, to od tej złej.

- Nie. Mam same dobre wiadomości, tak myślę. Chociaż… nie wiem, jak to
przyjmiesz. - powiedział Brad, przygryzając wargę w zamyśleniu.

- Nie owijaj w bawełnę, okay? Wiesz, że nie lubię tego u Ciebie. – odparowałam.

- No dobrze. - przerwał na chwilę, aby potem znów coś powiedzieć. -
Dużo ćwiczymy z chłopakami. I James rozmawiał z takim gościem. Podobno
jakiś dobry wspólny znajomy James’a i Luke’a. Obraca się wśród
producentów muzycznych i tak dalej. Jest po prostu związany z muzyką i
całą tą branżą.

- Do rzeczy, Bradley. - powiedziałam, wywracając oczami.

- Puściliśmy mu kilka coverów i spodobał mu się nasz sposób
interpretowania piosenek, które mu puściliśmy. Byliśmy z nim na kilku
spotkaniach, obmawialiśmy zasady naszej współpracy i w ogóle.

- To jest to co ukrywaliście przede mną, tak?

- Tak. - odparł. - Ale to tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy, czy coś
z tego wyjdzie. No i wyszło tak, że mamy menagera.

- To wspaniale! - prawie wykrzyknęłam, a następnie przytuliłam Brada.

-Ale to nie koniec. – powiedział chłopak - I ten facet, ten nasz
menager, załatwił nam występ.

- Gdzie? – w moim głosie czuć było ekscytację.

- Na pewnym festiwalu. Nie jest on jakoś tak wielki, ale gra się przed
tysiącem ludzi. - powiedział ze stoickim spokojem Bradley.

- Nie jest wielki? Żartujesz chyba… - powiedziałam z niedowierzaniem.

- No niby tak. Zagramy trzy piosenki. Wiesz Rose… nie mam pojęcia, czy
wyobrażasz sobie to, co się teraz dzieje u mnie w środku. Po prostu
chyba zaraz eksploduję. - oznajmił chłopak, szeroko się uśmiechając i
wykonując przy tym dziwne gesty, które miały chyba pokazać, że
naprawdę za chwilę eksploduje.

- Nawet nie wiesz, jak jestem z was dumna. - powiedziałam, po czym
dałam mu przyjacielskiego całusa w policzek.

- Ooo, a to za co? - powiedział rozbawiony Brad. Wywróciłam tylko
oczami i wróciłam do poprzedniej pozycji.

- Ale mam wrażenie, że się tak bardzo nie cieszysz. Mówisz to z takim spokojem.

- Bo się cholernie denerwuję, Rose. 

                                                                  (Brad)

Siedzieliśmy na białym drewnianym molo, gdzie ciągle szwendali się
ciekawi turyści, którzy wszystkiemu robili zdjęcia swoimi
ekstrawaganckimi aparatami fotograficznymi. Uśmiechnąłem się pod nosem
na widok pary staruszków, która trzymała się za rękę idąc przez
promenadę. Odwróciłem głowę w stronę Rose i zauważyłem u niej
szczegółowe zmiany. Stała się bledsza, jej skóra zmizerniała, a oczy
miała podkrążone. Wyglądała na chorą. Zamartwiłem się jej zdrowiem,
więc postanowiłem wyciągnąć z niej za wszelką cenę powód, dla którego
tak wygląda.

- Rosee. - zacząłem mówić po raz kolejny. - Mam jeszcze tylko do
ciebie jedne pytanie.

- Tak? - zapytała zdziwiona.

- Tylko bądź ze mną szczera, okay? – poprosiłem.

- Zawsze jestem szczera. - odpowiedziała, patrząc przed siebie na
jakiś punkt w porcie.

- Czemu jesteś ostatnio taka smutna? Zbliżają się wakacje, powinnaś
się cieszyć i tryskać energią, a Ty… jakoś tak zmizerniałaś. –
powiedziałem, wyznając prawdę.

- Nie jestem smutna. - odparła.

- Jesteś, to widać z daleka. - przyznałem z troską wyczuwalną w głosie.

- Mam swoje powody. Nic ci do tego , Bradley. - zwróciła się do mnie
pełnym imieniem, co było ostatnio u niej rzadkością. Mówiła do mnie
tak tylko wtedy, kiedy była na mnie zła lub kiedy coś przeskrobałem.
Zdenerwowałem się lekko na przyjaciółkę, ponieważ nie takiej
odpowiedzi oczekiwałem. Liczyłem, że powie mi co się dzieje i będę
mógł jej jakoś pomóc. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.

- Coś mi jednak do tego. Jesteśmy przyjaciółmi. - powiedziałem zirytowany.

- Czy aby na pewno? Na pewno jesteśmy przyjaciółmi? – zapytała. -
Prosisz, żebym to ja była szczera, a tak naprawdę nie mam pojęcia czy
Ty jesteś szczery w stosunku do mnie. Jesteś?

- Jestem. - odpowiedziałem.

- Zawsze?

Przy tej odpowiedzi nieco się wahałem. Nie zawsze byłem z nią szczery,
to musiałem przyznać. Nie mówiłem jej wszystkiego co czuję, bo to bez
sensu. Rose mimo, że jest moją przyjaciółką nie powinna wiedzieć o
mnie i moich uczuciach wszystkiego. Nikt z nas nie powinien się
obnażać przed ludźmi w ten sposób. Zawsze nasze uczucia mogą nas
zdradzić, zaprowadzić gdzieś, gdzie nie chcemy i sprawić nam krzywdę.
Każdy może je wykorzystać przeciwko nam. Dlatego kiedy mówimy o
uczuciach, powinniśmy uważać. Może to w stosunku do Rose trochę nie
fair, ale nie mogę jej wszystkiego powiedzieć. Pewne sprawy wolę
zachować dla siebie.

- Może inaczej spytam. - powiedziała po chwili, gdy nie otrzymała ode
mnie żadnej odpowiedzi. - Kochasz mnie?

- Tak. - odpowiedziałem bez dłuższego namysłu. Kochałem Rose, to było jasne.

- Tak jak Natalie, czy tak jak chłopak dziewczynę? – spytała z taką
pewnością. Nie miałem pojęcia, gdzie się podziała tamta nieśmiała
Rose.

- Jesteś dla mnie jak siostra, przecież dobrze o tym wiesz. - nie
rozumiałem, o co chodzi. Co się stało, że nagle zaczęła mnie
wypytywać?

- To dobrze. Też Cię kocham jak brata. Pamiętaj o tym. - powiedziała,
uśmiechając się. - Idziemy do parku, niedługo będzie późno i będę
musiała wracać do domu, a chciałabym się przejść koło stawu wieczorem.
Uwielbiam te odbijające się lampy w tafli wody.

Zdziwiłem się nagłą zmianą nastroju Rose. Na początek była wesoła,
potem smutna, a teraz znowu uśmiechała się do mnie. Skąd te huśtawki
nastroju? Nigdy wcześniej nie widziałem, aby Rose tak się zachowywała.
Pokręciłem tylko z niedowierzaniem głową i zgodziłem się, aby  pójść
do parku.

- Jasne. - powiedziałem, po czym wstałem i podałem Rosalie rękę, aby
mogła wstać. Chciałem ja dalej trzymać za dłoń, jednak ona zabrała ją
i schowała do kieszeni bluzy. Poczułem się co najmniej dziwnie.

Szliśmy w ciszy przez ruchliwe ulice miasta. Port z parkiem dzielił
naprawdę duży kawał drogi. Na ulicach mijaliśmy zakochane pary, które
szły w skowronkach nie myśląc o niczym innym jak tylko o drugiej
połówce oraz biegaczy amatorów, którzy wybierali się na wieczorny
jogging. Gdy tylko dotarliśmy do bramy parku, przepuściłem Rose jako
pierwszą, po czym spojrzałem na jej spodnie. Założyła te, które
lubiłem u niej najbardziej. Uśmiechnąłem się szeroko, ponieważ
wyglądała w nich bosko.

- Oo,ładne spodnie. - powiedziałem.

- Wiem. - Rose pokazała język i mrugnęła do mnie.

- Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytania. - przyznałem.

- Odpowiedziałam. - powiedziała z przekonaniem.

- Nie, nie na wszystkie. Nie powiedziałaś mi, dlaczego zmizerniałaś.
Na pewno tego nie zrobiłaś, bo zastanawiałaś się jak Cię kocham. -
poinformowałem dziewczynę, uśmiechając się.

- Nie musisz wszystkiego wiedzieć. - powiedziała Rosalie trochę chłodno.

- Ale chcę i moim obowiązkiem jest sprawić, abyś znowu miała zdrową
skórę i twarz, która ma kolory, a nie jest blada jak ściana w
szpitalu.

- Ściany w szpitalu są żółte, głupku. - odpowiedziała tym swoim
specyficznym tonem, kiedy mnie poprawiała. Uwielbiała to robić. Wiem,
że cieszyła się z każdego mojego błędu gramatycznego gdy mówiłem. A
poprawianie mnie sprawiało jej radość.

- Nie w każdym, głupku. - zacząłem się odgryzać.

- Mam małe problemy, okay?

- No właśnie nie "okay" - powiedziałem, stosując cudzysłów w powietrzu
za pomocą palców wskazujących i środkowych.

- Nie powiem Ci. - odparła, wzruszając ramionami.

- Dlaczego? - zapytałem nieco zraniony. Dlaczego nie chciała mi tego powiedzieć?

- Bo tak.

- Świetny argument, naprawdę. – poczułem jak irytacja rośnie we mnie.

- Nieważne, zapomnij o tym. – pokręciła głową i zaczęła szybciej iść,
zostawiając mnie w tyle.

- Nie, zaczekaj. - powiedziałem na tyle głośno, aby mnie usłyszała z
takiej odległości.

Odwróciła się powoli i spojrzała na mnie wzrokiem pełnym bólu. Nie
wiedziałem, co jej jest,  a bez jej jakichkolwiek wskazówek nie mogłem
jej pomóc, skoro nie znałem źródła problemu. I wtedy właśnie zaczęło
coś mi świtać. Może chodziło jej o tą aferę z przed tygodnia, kiedy to
krążyły o Rose dziwne plotki. Żałuję, że z nią wtedy nie
porozmawiałem, ale nie miałem jak. Byłem zajęty zespołem. Nie miałem
na nic czasu. Karciłem się za to w duchu. Przecież Rose to dość krucha
osoba i te plotki naprawdę mogły na nią wpłynąć. Uderzyłem się w głowę
pięścią z własnej głupoty. Dlaczego o tym nie pomyślałem wcześniej?

- Chodzi o te plotki? – zapytałem. - To przez nie jesteś smutna, tak?

- Nie… coś Ty, dlaczego tak pomyślałeś? - zaczęła wypierać się swoich
problemów. - W zasadzie nie wiem czemu jestem smutna, po prostu
naszedł mnie taki melancholijny nastrój. To chyba dlatego.

- I to jest powód aby nic nie jeść? - zapytałem rozczarowany
zachowaniem przyjaciółki.

- Tak. Kiedy człowiek intensywnie myśli nad sensem istnienia, nie ma
czasu na martwienie się o takie życiowe potrzeby jak jedzenie, picie
czy załatwianie się.

- Rozbrajasz mnie, dziewczyno. Jestem na ciebie bardzo zły. -
próbowałem udawać wkurzonego, jednak nie wychodziło mi. - Od jutra
zaczynamy zdrowy styl życia.

- Nie wierzę, że zrezygnujesz ze skrzydełek i frytek. Nie wierzę… -
powiedziała, kręcąc głową.

- Zakład? - zapytałem.

- Okej. - odpowiedziała zadowolona. - Jeśli nie zjesz przez dwa
tygodnie skrzydełek to…

- To pocałujesz mnie. - wypaliłem, jednak później zacząłem tego żałować.

- A jeśli zjesz, to umówisz się z wybraną przeze mnie dziewczyną na
randkę. Stoi?

- Stoi! – pokiwałem głową z uznaniem, po czym roześmiałem się. - To
dziwne, że z tak przykrych tematów potrafimy zejść na jakieś kurczaki.

                                         *   *   *

                                          (Rose)

Gdy wróciłam do domu, było dwadzieścia pięć minut do ciszy nocnej
czyli dwudziestej drugiej. Rozpięłam cicho bluzę, po czym powiesiłam
ją na naszym staromodnym wieszaku wykonanym z dębu, jak połowa mebli
znajdująca się na parterze. Zdjęłam też cicho buty i zaczęłam iść w
stronę schodów. Wtedy zawołała mnie mama, która najwyraźniej usłyszała
moje kroki. Weszłam do salonu i ujrzałam rodzicielkę, leżącą na
kanapie pod kocem z paczką popcornu z mikrofali w ręku. Oglądała jak
zwykle jakieś komedie romantyczne. Taty nie było, to już codzienność
.Często wyjeżdżał w sprawach służbowych w ostatnim czasie, co bardzo
mnie zaniepokoiło. Dziwiłam się, dlaczego tak często wyjeżdża w te
podróże służbowe. Wcześniej zdarzały mu się trzy na dwa miesiące, a
teraz? Nie ma go prawie codziennie. Ostatni raz widziałam go trzy dni
temu. To dziwne i smutne. Miałam tylko nadzieję, że nas nie okłamuje.

- Gdzie tata? - zapytałam zdziwiona.

- Załatwia coś ważnego pod Londynem. - odparła spokojnie mama, tak
jakby miała wyuczoną tą regułkę na pamięć. ‘’Załatwia coś ważnego pod
Londynem’’, słyszałam już to kilkanaście razy.

- Oh. - westchnęłam.

- Usiądziesz? - zapytała mama, poklepując miejsce obok siebie.
Pokiwałam jedynie głową i usiadłam obok niej, zakrywając swoje nogi
jej cieplutkim, grubym kocem z owczej wełny. - Byłaś z Bradem?

- Na początku nie, ale potem chciał ze mną pogadać, wiec doszedł do
mnie i spędziliśmy miło czas razem. - uśmiechnęłam się do niej.

- Lubisz go prawda? - zapytała nie jak matka córkę, lecz jak
przyjaciółka przyjaciółkę.

- Raczej tak. Ale nie tak jak myślisz. Nie lubię go jak dziewczyna chłopaka.

- Oh, w takim razie w jaki sposób go lubisz? - zapytała zaciekawiona.

- Jak Tristana, lubię go jak Tristana.

- Ahaa. - powiedziała mama przeciągając samogłoski. Czułam, że mi nie
uwierzyła, ponieważ uśmiechała się sama do siebie w ten głupi sposób.

- No, a Ty co oglądasz? - spytałam, aby podtrzymać naszą rozmowę.

- Starą komedię z Meg Ryan.

- Uwielbiam ją. Ma w sobie tyle charyzmy.

- To prawda, a w ‘Bezsenność w Seattle’ była taka młodziutka i śliczna, co nie?

- Tak. - uśmiechnęłam się pod nosem. Dawno już tak nie rozmawiałam z
mamą. Mimo, że ta rozmowa wydawała się lekko sztuczna to wiedziałam,
że zmierzamy ku dobrej stronie. Chciałabym powrócić do czasów, kiedy
mówiłyśmy sobie wszystko bez krępacji i zbędnych ceregieli. Kiedy to
ona opowiadała mi o nowych pacjentach na oddziale, a ja jej o kolegach
i koleżankach w szkole. Opowiadałyśmy sobie wzajemnie o książkach, a
potem wymieniałyśmy się nimi. Byłyśmy jak przyjaciółki, łączyła nas
bardzo specyficzna więź. Żałuję, że teraz tak nie jest.

- Em... wiesz, boję się trochę o ciebie. - wyznała w końcu mama.
Wiedziałam, że leży jej coś na sercu.

- O mnie? Dlaczego? - zapytałam zdziwiona.

- Bo Ty tak szybko rośniesz.

- Mamo… - wywróciłam oczami.

- Co mamo? Niedługo skończysz 18 lat, jeszcze tylko kilkanaście dni.
Będziesz dorosła.

- Zawsze będę twoją córeczką, zapamiętaj to. A poza tym, urodziny
uczynią mnie jedynie pełnoletnią. Dorosłość dopiero przyjdzie z
czasem.

- Och, nie poprawiaj mnie. - zaśmiała się. - Ale to nie to samo,
jeszcze niedawno bałaś się iść do gimnazjum, a tu już po wakacjach
klasa maturalna. Jak ten czas szybko leci, nie mogę.

- Oj przestań, jeszcze rok się ze mną pomęczysz. – zaśmiałam się,
opierając głowę o mamy ramię.

- Tak, tak. Nie wiesz, jak szybko Ci minie ten rok, zobaczysz sama. -
oznajmiła mama, wycierając łzę, która zaczęła spływać po jej policzku.

- Jak tata wróci, będziemy musieli o czymś ważnym porozmawiać. A teraz
idź spać. - powiedziała po chwili milczenia.

Wstałam z sofy i poczułam mrowienie w lewej stopie. Za długo
siedziałam w jednej pozycji, to pewnie dlatego - pomyślałam. Złożyłam
lekkiego całusa na mokrym policzku mamy i ruszyłam w kierunku schodów.
Byłam okropnie zmęczona dzisiejszym dniem,więc odpuściłam sobie
prysznic. Postanowiłam, że wstanę wcześniej i wezmę go przed szkołą.
Zdjęłam z siebie ubrania i niedbale wrzuciłam je do kosza na pranie,
założyłam szybko za dużą koszulkę taty, a następnie umyłam zęby. Nie
dbając już o porządek w łazience, poszłam do pokoju. Tam podłączyłam
telefon do ładowarki i czekałam, aż mi się odblokuje, ponieważ podczas
spaceru padła mi bateria. Na ekranie pojawiło się zielone tło i różne
figury geometryczne, które potem złączyły się tworząc nazwę operatora
mojej sieci. Telefon włączył się do końca, co spowodowało,że na ekran
zaczęły wskakiwać główne powiadomienia, a dioda LED umieszczona na
górze, zaświeciła kolorem niebieskim.

Miałam kilka wiadomości od Lily.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ostatnio jest coraz mniej komentarzy,naprawdę się martwię i źle sie z TYM czuję
. Mam nadzieję,ze z kolejnymi rozdziałami bedzie coraz lepiej.
A...no i zbliżamy się do rozdziału,w którym będzie wielkie BUUUUM. 
Czyli najważniejsze wydarzenie w drugiej części.
 Coś podejrzewacie?