środa, 27 sierpnia 2014

[2] Rozdział 13. ''Wszystko widziałam''

notka pod rozdziałem

(Rose)

   Dziś mój ostatni dzień w szpitalu. Ciągle się tym pocieszam. Nienawidzę szpitali oraz tego specyficznego zapachu. Leżę na oddziale dziecięcym, który jest chyba najprzyjemniejszym oddziałem w całym szpitalu. Ludzie tutaj są nadzwyczaj mili, pielęgniarki starają się jak mogą o to, aby pacjenci czuli się w tym miejscu dobrze i próbują stworzyć domową atmosferę. Została mi jeszcze jedna noc w tym okropnym miejscu. Łóżko w mojej sali jest bardzo niewygodne. Co dzień gdy wstawałam, odczuwałam ból w kręgosłupie. Mam ochotę położyć się we własnym łóżku i schować pod kołdrą, aby uciec przed złem całego świata i namolnymi przyjaciółmi.
   Odkąd leżę w szpitalu odwiedzili mnie wszyscy przyjaciele. Brad przychodził codziennie rano i wychodził dopiero po południu, gdy przychodzili moi rodzice. We wtorek przyszedł do mnie nawet Connor. Widać było,  że był zmartwiony moim stanem zdrowia; ciągle dopytywał się, czy wszystko już w porządku i czy czegoś nie potrzebuję. Opowiadał mi także o swojej miłości. Nadal nie mam pojęcia o kim on mówi; pewne jest tylko to, że jest z Dover i chodzi do naszej szkoły. 
   Któregoś dnia nawet przyszedł James z Ellie, których najmniej się spodziewałam. Miałam z nimi chyba najsłabszy kontakt. Lubimy się, jednak nigdy nie było okazji tak po prostu sobie porozmawiać. Są zakochani, ciągle gdzieś razem wyjeżdżają lub wychodzą we dwójkę. Ale teraz, gdy przyszli mnie odwiedzić rozmawiałam z nimi i miałam wrażenie, że są bardzo przejęci. 
   Doceniam wszystko co dla mnie robią przyjaciele oraz rodzice. Jednak traktowanie mnie jak jakąś niepełnosprawną osobę jest dla mnie czymś okropnym. Nie chcę wyjść na jakąś niewdzięczną, ale to irytujące kiedy chcesz zapomnieć o wypadku i o tym, że leżysz w szpitalu, a oni traktują Cię jak jajko. Nie lubię, gdy tak wszyscy się o mnie troszczą. Zawsze chciałam być samowystarczalna, a ich zachowanie mi w tym nie pomaga.
   Ponadto sprawa z ciocią Christiną bardzo się skomplikowała. Tata przejął się moim wypadkiem i teraz jest bardzo zdenerwowany. Nie wie, co ma z ciocią zrobić. Za każdym razem, gdy przychodził miał nowy plan i propozycje, jednak chciałam mu wszystko wyperswadować. Czuję się na siłach aby do niej jechać. Ciocia jest mi bliska i chcę jej pomóc. To nic, że kosztuje mnie to wiele wyrzeczeń - jestem gotowa na wszystko. Jednak tata nie daje za wygraną, cały czas coś kombinuje i miesza, że teraz już sam nie wie, czego chce.
- Hej Rosie. - przywitała się ze mną jedna z dyżurujących pielęgniarek, która weszła przed chwilą do sali.
- Dzień dobry.
- Jak tam? Nadal bolą plecki? - zapytałam zmartwiona, podchodząc do mojej karty pacjenta, zawieszonej przy kończącej łóżko barierce.
- Okropnie, te łóżka są niewygodne. Powinni je wymienić.
- Gdyby tylko były na to pieniądze, Rose. - odpowiedziała, nadal patrząc w kartę. - A jak tam Twój chłopak? Koleżanka opowiadała na kawie, że wpadł do szpitala jak szalony.
- To nie jest mój chłopak. - zaśmiałam się 
Pani Roth podeszła do mojego łóżka i podała mi trzy pigułki z witaminami oraz szklankę wody, abym mogła je popić.
- Naprawdę to nie jest Twój chłopak? Byłam na dyżurze, kiedy weszłam, aby sprawdzić co u ciebie, Wy spaliście razem na łóżku. Wyglądaliście tak słodko. - powiedziała lekko zdziwiona kobieta, gdy oddałam jej pustą szklankę.
- Zapewniam panią, że to mój przyjaciel. - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Byłam szczęśliwa od tamtego dnia. Czułam się teraz tak inaczej w obecności Brada - lepiej.
- Musicie być naprawdę dobrze dobraną parą przyjaciół.
- Tak, chyba jesteśmy.
- Ale szczerze Rosie. -przerwała na chwilę - Nie podoba Ci się jako chłopak? Jest bardzo przystojny.
- Podoba mi się. - odpowiedziałam bez żadnych ogródek
-W takim razie nie rozumiem twojego toku myślenia. - pokręciła głową - Idę podać resztę witamin. Chłopczyk spod dziesiątki jest bardzo niecierpliwy. Uwielbia brać witaminy.
- Okay. - uśmiechnęłam się przyjaźnie do pielęgniarki. – Do zobaczenia.
   Pani Roth pomachała mi na pożegnanie i wyszła. Lubiłam ją, ponieważ była dobrą koleżanką mojej mamy. Nie raz chodziłam do niej z rodzicami i Trisem na herbatkę czy też grilla. Zdziwiło mnie jedno -moje zachowanie. To, hm… niesamowite, że tak bez problemu zwierzyłam się jej. Zawsze miałam z tym trudności, a teraz nie. Może rzeczywiście ten wypadek mnie zmienia?

*  *  *

(Angie)

- Masz już stąd wszystko? - spytałam, gdy przechodziliśmy przez aleję ze słodyczami.
- Tak, mam. - odpowiedział podirytowany Tristan.
   Gdy byliśmy u Rose pierwszego dnia, pani Evans dała Tristanowi tajemniczą listę. Jak się okazało były lista produktów, które mamy kupić przed powrotem Rose. Dużo zdrowej żywności, trochę słodyczy i kilka innych rarytasów. Jednak nic nie działo się bez powodu. Mama chłopaka wpadła na pomysł, aby urządzić małe przyjęcie powitalne dla Rose. Chciała, aby dziewczyna czuła się kochana i żeby wiedziała, że ją bardzo wspieramy. Myślę, że to wspaniały pomysł, jednak oddanie wszystkiego w ręce Tristana nie było zbyt dobrym wyborem. Chłopak chodzi z głową w chmurach i intensywnie o czymś myśli, nie chcąc mi o tym powiedzieć.  
   Gdy przechodziliśmy obok napojów, Tristan w ogóle nie reagował na moje słowa. Pamiętam, jak na liście mieliśmy zapisany nektar bananowy, jednak Tris kompletnie to zignorował i poszedł dalej. Zdenerwowana wyrwałam mu listę i zaczęłam czytać ją od początku. Sięgnęłam z dolnej półki dwa kartoniki z nektarem bananowym i włożyłam do koszyka. Wyprzedziłam chłopaka i uderzyłam go lekko w plecy, aby się pośpieszył.
- Nie ociągaj się. Musimy zrobić jeszcze ulubione ciasto dla Rose. Jest już 17! - powiedziałam, poganiając chłopaka, którego chody były naprawdę wolne. Wlókł się jak ślimak.

*  *  *

(Rose)

   Wyciągnęłam z torby podróżnej czarny dziany sweter, który przywiozła mi mama z resztą ubrań. Założyłam na siebie pośpiesznie ubrania i już byłam gotowa do wyjścia. Zegarek wskazywał 13:43. Miałam jeszcze 17 minut dla siebie, zanim przyjdzie lekarz i da mi wypis. 
   Postanowiłam, że jeszcze trochę ogarnę w sali. Zrzuciłam na podłogę kołdrę, poduszki oraz prześcieradło i zaczęłam poprawiać położenie materacu. Podniosłam prześcieradło i podrzuciłam je do góry, trzymając za dwa boki. Delikatnie opadło na łóżko, sprawiając, że się pomarszczyło w niektórych miejscach. Wygładziłam powierzchnię łóżka, po czym wzięłam do rąk poduszkę, którą równie delikatnie co prześcieradło, odłożyłam na miejsce. To samo zrobiłam z kołdrą. Sprawdziłam jeszcze, czy nie zapomniałam wyjąc czegoś z szafki. Była pusta, więc uznałam, że wszystko jest już gotowe. Rzuciłam jeszcze okiem na zegarek, który znajdował się na wyświetlaczu mojego telefonu i uśmiechnęłam się. 
   Po chwili usłyszałam, jak pan Grossman wchodzi do Sali. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wręczył mi wypis i receptę na kilka lekarstw na odporność oraz witaminy. Dał także sporo wskazówek na temat tego co powinnam jeść i robić, aby sytuacja się nie powtórzyła. Podaliśmy sobie ręce na pożegnanie, po czym wyszedł z Sali. 
   Zawiesiłam czarną sportową torbę na ramię, wzięłam do ręki wypis oraz receptę i skierowałam się w stronę recepcji gdzie czekała na mnie mama ubrana swój roboczy strój pielęgniarki.  Podeszła do niej i oddałam jej wszystkie dokumenty, które później schowała do swojej torebki. Pożegnałam się z wszystkimi pielęgniarkami, po czym poszłyśmy na parking szukać samochodu.  
- Tata jest w Dover? - zapytałam, gdy wjeżdżałyśmy na główną drogę.
- Chyba nie. Miał wrócić dziś wieczorem od ciotki. Coś załatwia w Stevenage.
- Mamo, ale ja tam pojadę. Tata nie musi nic załatwiać.
- Pogadamy o tym później, dobrze? Nie chcę się z Tobą kłócić. - powiedziała rodzicielka, ucinając temat. 
- Ale ja nie chcę rozmawiać o tym później. Musimy o tym porozmawiać prędzej czy później, ale ja chcę wiedzieć. Muszę z kimś porozmawiać.
- Z Bradem? - zapytała.
- Tak.
- Nie powiedziałaś mu? - spojrzała na mnie tajemniczym wzrokiem.
- Nie, nie powiedziałam i nie wiem, jak mu o tym powiedzieć. Mamo, boję się.
- To niedobrze. Tym bardziej po tym, co widziałam w szpitalu... On powinien wiedzieć o tym na samym początku, Rose. A ty... - zaczęła, jednak jej przerwałam.
- Mamo! Wiem, że zrobiłam źle. - prawie krzyknęłam ze zdenerwania.
- Rose, uspokój się! Ludzie maja poważniejsze problemy od twoich. Musisz mu o tym powiedzieć. Bez względu na to, jak zareaguje, nadal będziecie przyjaciółmi, uwierz mi. On Cię kocha i nie przestanie nawet dlatego, że wyjedziesz lub nie.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem.
   Resztę drogi nie rozmawiałyśmy o mojej przeprowadzce czy też o przyjaźni z Bradem. Włączyłam radio, z którego słuchałyśmy z mamą wiadomości - jakiś wypadek samochodowy, kilka osób zabitych, rodziny zrozpaczone. To są prawdziwe problemy! – pomyślałam.
   Moje problemy w porównaniu do tych, które mają rodziny zabitych są jakimiś błahostkami. Nie powinnam tak wszystkiego wyolbrzymiać. Jutro, gdy tylko spotkam Brada opowiem mu o wszystkim. Jestem zdeterminowana i nikt mi nie stanie na drodze. Powiem mu o tym, ile dla mnie znaczy. Jak ważna jest dla mnie nasza przyjaźń i o tym, że jest dla mnie naprawdę ważną  osobą.
Po długiej drodze w ciszy, w końcu wjechałyśmy na podjazd naszego domu. Wysiadłam z samochodu i wzięłam głęboki oddech. W końcu mogłam oddychać tym domowym zapachem, a nie szpitalnymi chemikaliami.
   Otworzyłam drzwi i zdjęłam buty. Już miałam wchodzić po schodach na piętro, gdy usłyszałam jakieś rozmowy dochodzące z salonu. Poprawiłam torbę na ramieniu i weszłam do salonu. Moim oczom ukazała się szóstka przyjaciół. Angie z Tristanem siedzieli razem na fotelu, natomiast reszta porozrzucana była na kanapie, jedynie Brad siedział na podłodze i patrzył na wyświetlacz telefonu. Kiedy zobaczyli mnie w progu, uśmiechnęli się szeroko i podbiegli do mnie. Wszyscy zaczęli mnie ściskać i w pewnym momencie było tak ciasno, że zrobiło mi się słabo. Bradley chyba to zauważył, więc powiedział, aby przestali. Connor wziął ode mnie torbę z ubraniami i zaniósł ją na górę, do mojego pokoju. Ellie oraz Angie zaciągnęły mnie na kanapę i zaczęły coś do mnie mówić.
   Wszystko działo się tak szybko i  w takim tempie, że nie mogłam połapać się, o co w tym wszystkim chodzi. Angie wytłumaczyła mi, że zrobili małe przyjęcie powitalne. Chcieli, żebym poczuła się kochana. Na stole, który stał naprzeciwko kanapy poustawiano dużo słodyczy oraz owoców. Zdążyłam też zerknąć na moje ulubione ciasto. Szarlotka stała w rogu i aż się prosiła o to ,aby ją zjeść. Przełknęłam tylko głośno ślinę i spojrzałam na nią z utęsknieniem. Nie mogę jeść takich rzeczy przez najbliższe tygodnie, więc wzięłam tylko jabłko leżące w koszyku z resztą owoców. Oparłam się o kanapę i zaczęłam się wgryzać w owoc, będąc nieco podirytowana.
   Nie spodobał mi się pomysł z tym przyjęciem. Jednak udawałam, że bawię się dobrze. Nie chciałam, aby przyjaciele poczuli się źle. Mogłoby to im sprawić przykrość, więc spróbowałam się zaangażować w rozmowę  i poudawać, że dobrze się bawię.
- Obejrzyjmy jakiś film. - zaproponował Connor.
- Na przykład? - zapytałam, wtrącając się do rozmowy. 
- Harry Potter i Zakon Feniksa! - krzyknął Connor, na co się zaśmialiśmy.
- Nie będziemy tego oglądać, bo znowu będziesz płakał na śmierci Syriusza. – powiedział Tristan.
- Wcale, że nie płakałem. - oburzył się Con. - Macie lepsze propozycje?
- Millerowie. - zaproponowała Ellie - To świetna komedia. Gwarantuję, że będziecie płakali ze śmiechu.
- Jasne, obejrzyjmy ją. - powiedziałam, na co wszyscy przytaknęli.
    Connor włączył film. Na początku było niefajnie i  nie podobał się nam, jednak potem akcja w filmie rozkręciła się i co chwila wybuchaliśmy śmiechem. Dialogi były bardzo zabawne, a sceny przekomiczne. 
   W pewnym momencie musiałam skorzystać z toalety, ale gdy tylko się podniosłam wszystkie oczy skierowane były nie na telewizor, a na mnie. Czułam się z tym źle. Przecież ten wypadek to nic takiego. Wszystko jest ze mną dobrze, a oni obchodzą się ze mną jak z jajkiem. Ich zachowanie z minuty na minutę stawało się  bardziej denerwujące. 
   Nie miałam ochoty już wracać do salonu. Wolałabym przesiedzieć w łazience cały film niż do nich wracać i patrzeć na ich zmartwione miny. 
   Opłukałam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Nowa fryzura zdecydowanie odejmowała mi lat. Wytarłam twarz miękkim ręcznikiem i wróciłam do pokoju, w którym siedzieli przyjaciele. 
Resztę filmu przesiedziałam na kanapie, kompletnie ignorując to, co się dzieje na ekranie. Oparłam głowę o ścianę i zaczęłam się przyglądać reakcjom znajomych na zabawne teksty. Angie zabawnie przechylała głowę do tyłu gdy się śmiała , a Connor się kręcił. Brad zazwyczaj marszczył nos i głośno się śmiał, po czym zagryzał dolną wargę.
   Gdy komedia dobiegła końca było już dość późno. Podziękowałam przyjaciołom i pożegnałam się z nimi. Nie marzyłam o niczym innym, jak o gorącym prysznicu  w naszej łazience. James z Ellie oraz Connor z Bradleyem poszli do domu, więc w salonie została tylko Angie z Tristanem. Zaczęli zbierać wszystkie słodkości i zanosić je do mojego pokoju.
   Kiedy wypakowywałam piżamy oraz spodnie dresowe z torby, Angie ponownie odwiedziła mój pokój. Usiadła na fotelu i zaczęła patrzeć na mnie badawczym wzrokiem.
- Co? - zapytałam, ponieważ już nie mogłam znieść tych ciągłych spojrzeń.
- Nic. - odpowiedziała i pokręciła głową.
- No co? - zapytałam podirytowana.
- Twój brat mnie strasznie wkurza bo jest uparty, wiesz?
- Wiem, że jest uparty.
- Ale ty jeszcze bardziej mnie wkurzasz, bo jesteś jeszcze bardziej uparta. - powiedziała wstając i wyciągając książki z torby. Podeszła do półki i zaczęła wkładać je w puste luki.
- O co ci chodzi? 
- O to, że wszystko widziałam. 
-Nie wie… - zaczęłam, jednak dziewczyna mi przerwała.
- Wiesz o co mi chodzi. I nie udawaj. Po co się sama oszukujesz, że nic nie czujesz do Brada? Tak mnie denerwujecie z tym wszystkim, że mam ochotę Was zamknąć w jakimś małym ciasnym pomieszczeniu we dwójkę i nie wypuszczać was, aż do tej pory, gdy nie wyznacie sobie uczuć. Widziałam was jak spaliście razem w szpitalu, jak się przytuliliście do siebie i trzymaliście za ręce. O ile wiem, to przyjaciele się tak nie zachowują. Rose, czemu ty tak odpychasz od siebie to uczucie? Powiedz mi tylko to i dam Ci spokój. Nie będę Cię pytać już o nic, co jest związane z Bradem.
- Naprawdę chcesz to wiedzieć?
- Tak, mówże do cholery!





~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 


Hello !
Wracam z wakacji,jestem po ciężkiej grypie żołądkowej i  nie mam siły na pisanie. Piszę już 15 rozdział i smutno mi bo CURLS niedługo sie skończy. Moze to i dobrze? 
Ale spokojnie przed Wami jeszcze trochę emocji i  dram, więc głowy do góry!
Dziękuję Wam także za super piosenki,które podesłaliście w komentarzach pod ostatnim rozdziałem.

A TERAZ KILKA SPRAW ORGANIZACYJNYCH:

- W ROKU SZKOLNYM ROZDZIAŁY POJAWIAĆ SIĘ BĘDĄ W PIĄTKI.

- Na TWITTERZE powstała lista czytelników CURLS i jeśli Was na niej nie ma to proszę do mnie napisać na asku,w wiadomości prywatnej czy coś :]
https://twitter.com/kidofrockk/lists/informowani-curls-ff

wtorek, 19 sierpnia 2014

[2] Rozdział 12.''Proszę, zostań ze mną''

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM
 
 (Brad)
   Kiedy wyszedłem ze szpitala byłem nieco zdezorientowany. Rzadko kiedy przebywam w tej części miasta, więc nie miałem pojęcia, gdzie może znajdować się jakikolwiek sklep. Postanowiłem iść wzdłuż ulicy, przy której znajdował się szpital. Po kilku minutach znalazłem mały spożywczak. Pchnąłem drzwi, kiedy do moich nozdrzy dostał się specyficzny zapach świeżego pieczywa, które leżało ładnie wyeksponowane za szklaną ladą.
- Dzień dobry. - przywitałem się ze starszą panią w fartuchu.
- Witam. W czym mogę pomóc? - zapytała życzliwie.
- Um... - zacząłem się zastanawiać nad tym, co lubi Rose. - Poproszę pełnoziarniste pieczywo. Mogą być te trzy bułki. - wskazałem palcem. - Poproszę też najlepsze jakie pani ma jogurty gruszkowe.
- Coś jeszcze kochanieńki? - zwróciła się do mnie ekspedientka, kiedy już spakowała do papierowej torby moje zakupy.
- Kilogram nektarynek i nektar bananowy, poproszę. - odezwałem się po chwili.
   Pani Smith, bo tak się nazywała ekspedientka podała mi wypakowaną  po brzegi torbę z jedzeniem, po czym zapłaciłem i wyszedłem ze sklepu. Gdy dotarłem do szpitala, nie miałem siły iść po schodach, tak jak wczoraj, więc podszedłem do windy. Wcisnąłem guzik,a potem oparłem się o ścianę. Nie przespałem całej nocy. Czuję jak zasypiam na stojąco. Jestem naprawdę zmęczony.
- Brad, wszystko w porządku? - usłyszałem, jak ktoś mówi moje imię. Otworzyłem oczy i zobaczyłem po raz kolejny mamę Rose.
- Tak, czekam na windę. - odparłem.
- Nie pojechałeś do domu? - zapytała, na co pokręciłem tylko głową. - Powinieneś jechać i się przespać, tak jak Tris i Angie. Co masz w torbie?
- Um.. nic takiego. To tyko owoce i pieczywo dla Rose. - odpowiedziałem lekko zmieszany.
- Brad, powinieneś pójść do domu. Doceniam to, co zrobiłeś dla Rose i jestem Ci dozgonnie wdzięczna, ale ty się męczysz. Widziałeś, jakie masz wory pod oczami? Musisz odespać ten zły dzień. - powiedziała pani Evans, jednak ja nie chciałem tego słuchać. Rose nie może tam siedzieć sama, ktoś musi nad nią czuwać.
- Pójdę do domu wieczorem, dobrze? - zaproponowałem.
- Zgoda. - pani Evans przystała na moją propozycję. Poklepała mnie po ramieniu, po czym weszła do jakiegoś pomieszczenia.
    Na szpitalnym korytarzu rozległ się specyficzny dźwięk. Winda wjechała na parter. Wcisnąłem guzik, aby się otworzyła, po czym wszedłem do niej.  Winda jechała naprawdę wolno. Co chwilę zatrzymywała się na piętrach, przez co wchodzili do niej nowi ludzie. Gdy byliśmy na trzecim piętrze, zrobiło się trochę tłoczno, co spowodowało, że było nieco duszno. Nie mogłem wytrzymać, wiec wysiadłem na czwartym piętrzę, a resztę dystansu dzielącego mnie od Rose, pokonałem pieszo.
- Już jestem. - powiedziałem wchodząc do sali, w której leżała Rose.
Dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej i widząc tak wypchaną torbę, zrobiła dziwną minę, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia.
- Matko! Co ty kupiłeś?!
- Jedzenie moja droga, jedzenie.
- No, ale czemu tak dużo? – zapytała.
- Musisz dużo jeść, a jak widzisz, to sama zdrowa żywność. - wskazałem na papierową torbę, którą postawiłem na metalowej szafce, stojącej koło łóżka.
   Zacząłem wypakowywać zakupy. Wyjąłem nektarynki, które zaraz potem obmyłem wodą w zlewie, który znajdował się przy wejściu do Sali. Wiedząc, że Rose uwielbia te owoce, podałem jej jedną. Uśmiechnęła się do mnie wdzięcznie , po czym ugryzła owoc.  Wyciągnąłem także pieczywo i dwa jogurty. Reszty nie wyjmowałem, tylko schowałem do szafki.
   Dziewczyna widząc, że już skończyłem, przesunęła się na łóżku i zrobiła mi miejsce obok siebie. Poklepała je dłonią, po czym spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Zdjąłem szybko buty i ostrożnie usiadłem obok niej. Oparła swoją głowę o moje ramię i głośno westchnęła.  Odnalazłem pod kołdrą jej dłoń, po czym splątałem ją ze swoją. Na początku Rose była lekko zaskoczona, jednak potem posłała mi najpiękniejszy uśmiech, na jaki ją było stać.
- Może zjadłabyś jeszcze te pieczywo? - zaproponowałem.
- Może potem. - powiedziała i ziewnęła, zakrywając wolną ręką usta.
- Chce Ci się spać?
- Troszeczkę tak. - przetarła zmęczone oczy.
- Hm... to może, może ja zejdę? Nie będę Ci zajmował miejsca. Musisz się wyspać.
- Nie, nie, nie. - pokręciła przecząco głową. - Proszę, zostań ze mną. Pomóż mi się wygodnie ułożyć. Te rurki bardzo mnie irytują.
   Rose ponownie powróciła do pozycji leżącej. Położyła głowę na mojej klatce piersiowej i zamknęła oczy. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym zacząłem rysować na jej odsłoniętym ramieniu małe kółka. Poczułem jak na jej skórze pojawia się gęsia skórka. W głębi cieszyłem się jak małe dziecko, że tak reaguje na mój dotyk. Myślałem jednak, że Rose speszy się i będzie jednak kazała mi usiąść na krześle, za to ona objęła mój brzuch i przysunęła się jeszcze bliżej mnie.  Nie musiałem długo czekać, aby usłyszeć miarowy oddech Rose i ciche pomruki.  Oparłem głowę o ramę szpitalnego łóżka i tak jak Rose odpłynąłem do krainy Morfeusza.
(Anigie)
 
   Zbliżał się wieczór, więc ja i Tristan byliśmy już wypoczęci i najedzeni. Postanowiliśmy jeszcze raz odwiedzić Rose. Nie chcemy jej tam zostawiać samej. Pewnie biedna się nudzi, więc  poszłam do jej pokoju i wzięłam kilka książkek, które mam zamiar jej zawieść.
   Najpierw spotkaliśmy się z mamą Tristana, która dała mu szczegółową listę, którą powinien wypełnić, zanim Rose wróci ze szpitala. Spojrzałam ukradkiem, jednak Tris po chwili ją schował do kieszeni. Nie chciałam rozdrapywać tematu, więc udałam, że nic nie widziałam.
   Gdy weszliśmy do sali, w której teraz przebywa Rose, widok nieźle mnie zaskoczył. Rosalie spała, tuląc się do Brada, który swoją drogą nie był jej dłużny, ponieważ równie mocną ją obejmował. Widok był przeuroczy i w duchu cieszyłam się, że w końcu ruszyli z miejsca i coś się w ich życiu dzieje. Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam w stronę Trisa.
- Ale słodki widok, co nie? - wyszeptałam, podchodząc bliżej chłopaka. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego – był zły.
- Nie pytaj się lepiej mnie. Nie podoba mi się to w ogóle. - odparł równie cicho, jednak czuć było w tym złość.
- Och, proszę Cię, Tristan, daj mu święty spokój. Nie widzisz, że Ci coś do siebie mają od Walentynek?
- Co proszę?
- Całowali się, gdy tańczyli. - odpowiedziałam spokojnie.
- ŻE CO? - powiedział głośno.
- Nie mów, że nie wiedziałeś.
- No nie. - odparł wzruszając ramionami.
- To teraz wiesz. - uśmiechnęłam się do niego.
- Brad obiecywał, że nie będzie się interesował Rose. - przyznał po chwili.
- Tris, przed miłością nikogo nie uchronisz.
   Postanowiliśmy zaczekać, aż nasze zakochane ptaszki się obudzą. Nie chcieliśmy im przeszkadzać siedząc w sali, więc poszliśmy do szpitalnej kawiarenki, która słynęła z pysznych ciast i dobrej, świeżo zmielonej kawy.
- Myślisz, że będą razem? - zapytał, gdy usiedliśmy przy jednym ze stolików.
- Brad pewnie by chciał, ale twoja siostra jest uparta jak osioł i znowu będzie grała w jakieś głupie podchody.
- Co masz na myśli? Jestem lekko zdezorientowany. - przyznał.
- To, że on jej pewnie powie, że ją kocha i  chce z nią być, a ona mu wyjedzie znowu z gadką, żeby byli przyjaciółmi... Zawsze tak jest, jak już coś się szykuje. Ona ucieka i odpycha Brada, nie mów, że tego nie zauważyłeś. A poza tym, powinieneś wiedzieć to najlepiej. Jesteś jej bratem i najlepszym przyjacielem. Nie mów, że jesteś aż taki ślepy! Ona ucieka od tego uczucia jak murzynek bambo od wody.
- Jak murzynek bambo od wody? - zapytał, dusząc się ze śmiechu. – Zadziwiasz mnie, kochanie.
- Chodźmy lepiej coś zamówić. - zaproponowałam.
    Podeszliśmy do wysokiej lady, za którą stała ładna pani po trzydziestce. Włosy miała upięte w wysokiego koka, a ubrana była w czarną sukienkę w średniej wielkości grochy. Wyglądała ładnie i ponętnie. Tristan spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby chciał ją rozebrać. Kopnęłam go lekko w piszczel i posłałam groźne spojrzenie.  Denerwowało mnie to, że tak często oglądał się za innymi kobietami. Czy ja mu nie wystarczę? Coś ze mną nie tak?
- Poproszę trzy muffinki z czekoladą w środku. - powiedział Tristan i spojrzał na mnie, wyczekując mojej odpowiedzi.
- Ciasto krówkowe. - opowiedziałam i odeszłam do stolika.
Tristan został przy ladzie i czekał na nasze zamówienie. Po pięciu minutach wyczekiwania , wrócił do stolika z naszym zamówieniem i dodatkowymi dwiema kawami, z których ulatywała para. Postawił moje ciasto i muffinki przede mną, po czym wziął krzesełko, które stało naprzeciwko mnie i postawił je przy moim.
- Wyglądają pysznie. - powiedział, zacierając ręce.
- Yhym. - wybełkotałam.
- Gniewasz się na mnie? - spytał zdziwiony.
- Tak, nie, nie wiem…
- Nie rozumiem. - zmarszczył czoło.
- Tristan, to mnie boli, kiedy patrzysz na inne dziewczyny takim wzrokiem, jakbyś samym spojrzeniem chciał je rozebrać. Na mnie nigdy tak nie patrzysz... - czułam, jak moje policzki robią się czerwone.
- Naprawdę tak myślisz? - zapytał.
- Tak, naprawdę tak myślę i to smutne. Nie powinnam tak myśleć, nie sądzisz?
- Przepraszam, jeśli dałem Ci ku temu powody, ale naprawdę nie musisz być o mnie zazdrosna. Jasne, schlebia mi to i uwielbiam Cię wtedy, bo jesteś taka mega słodziutka, ale nie martw się. Kocham tylko Ciebie.
- Powiedzmy. - odparłam cicho. Tristan podniósł dłoń i odwrócił moją twarz w swoją stronę, po czym zostawił czuły pocałunek na moich ustach. Cicho westchnęłam i zaczęłam jeść swoje ciasto. Było naprawdę pyszne. - Mam wyrzutu sumienia, Tris.
- Czemu?
- Jesteśmy wykąpani, wyspani, najedzeni i wypoczęci. Jemy sobie teraz ciasto, a on, biedak leży na tym minimalnych rozmiarów łóżku i się nie wysypia. Spałeś kiedyś w szpitalu? Wiesz, jakie tu są niewygodne łóżka? Masakra.
- Za bardzo się przejmujesz, Angie. - powiedział, wkładając do buzi jedną babeczkę. - A po za tym... mama mówiła, że prosiła Brada o to, żeby poszedł do domu i się wyspał.
- Wierzysz w to? Ja nie za bardzo. Znasz Brada, on nie lubi, jak ktoś mu każe coś robić. A po za tym, upłynęło za mało czasu. Nie wyspałby się w kilka godzin.
- Dobra, jeśli nie będzie spał gdy wrócimy do Rose to wyślemy go do domu. Pasuje pani?
- Tak, zdecydowanie. - uśmiechnęłam się do niego.
(Rose)
   Kiedy się wybudziłam poczułam, że nie jestem sama w łóżku. Spojrzałam w górę i zauważyłam śpiącego Brada, który się do mnie tulił. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym przytuliłam go ponownie. Nie chciało mi się spać, ale chciałam jeszcze troszkę poleżeć przy Bradzie. Ciepło jakie od niego biło było bardzo przyjemne, a jego zapach zachwycający!
   Gdy tak zachwycałam się zapachem Brada, przez moją głowę przechodziło wiele myśli. Jak by to było, gdybym codziennie budziła się z Bradem? Gdyby codziennie obdarowywał mnie pocałunkami na ‘dobranoc’ i ‘dzień dobry’? Chciałabym to wiedzieć, naprawdę. Ale nawet jeśli los chciałby abyśmy byli razem, ja nie potrafię. Nie nadaję się do bycia w związku. Nie jestem jeszcze na to gotowa. Mam dopiero osiemnaście lat. Zaangażowałabym się, a potem została bym odrzucona? Nie chcę tego. Przyjaźń jest okay. Jesteśmy blisko, ale nie za blisko. Okazujemy sobie uczucia, ale z umiarem. Nie potrzebuję pocałunków, wystarczy mi jego bliskość. Sam fakt, że jest koło mnie.
- Nie śpisz już? – spytał zachrypniętym głosem Brad.
- Nie. - podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się.
- Przepraszam, nie powinienem był zasypiać. Zająłem Ci tylko miejsce i pewnie się nie wyspałaś. - powiedział przejęty, po czym zaczął się podnosić.
- Leż. - rozkazałam, kładąc go ponownie na łóżku. - Nie mów głupot. Szczerze mówiąc, to wyspałam się bardziej niż w nocy. Przynajmniej tak nie odczuwałam tych sprężyn.
- Ale za to ja je czułem i to dość mocno. - zaczął się krzywić z bólu. Widząc moją zmartwioną minę, dodał - Ale nie jest źle. Bywało gorzej.
- Brad? - zapytałam.
- Hm? - wymruczał.
- Jak ja Ci się za to wszystko odwdzięczę?
- Ale co masz na myśli?
- Wiesz, co mam na myśli, nie kłam. - zaczęłam go szturchać po brzuchu. - Uratowałeś mnie, może nawet tylko dzięki tobie żyję. Jesteś teraz ze mną, troszczysz się o mnie…
- To nic wielkiego.
- Kocham Cię. - powiedziałam i spojrzałam w jego oczy.
- Ja Ciebie też, Rose. - odparł, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Jesteś najlepszym przyjacielem pod słońcem.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witajcie kochani! Na początek chciałabym podziękować za ponad 30 tysięcy wyświetleń.To zbyt piękne aby było prawdziwe <3

 Jeśli macie ochotę to stwórzcie playlistę z piosenkami ,które Waszym zdaniem najlepiej oddają atmosferę panującą w tym opowiadaniu. Mogą to być utwory,które kojarzą wam sie z tym fanfiction lub po prostu tekst oddaje te same emocje co opowiadanie lub rozdział.. W każdym bądź razie wiecie o co mi chodzi < miejmy nadzieję > Akcja ma na celu poznanie swoich gustów muzycznych bo przecież każdy nie słucha tylko The Vamps :]
A jeśli ktoś jest uzdolniony plastycznie lub lubi bawić się programami graficznymi to zapraszam do wysyłania grafik lub rysunków.

 Chcę też chwilę ponarzekać.. Mamy tyle wyświetleń,a z rozdziału na rozdział komentarzy ubywa co mnie bardzo smuci i jest mi przez to bardzo przykro i czuję,ze robię coś źle. Wiem,że te komentarze nie są najważniejsze jednak...to one dają największą motywację.Dlatego apeluję do Was-jeśli czytacie te fanfiction to skomentujcie je chociażby jednym słowem.Proszę <3

A propos rozdziału 13..Nie wiem czy pojawi sie w terminie.Najprawdopodobniej nie,ponieważ będę wtedy we Wrocławiu. Jeśli będzie się miało coś dziać to napiszę to u siebie na asku.

P.S.Mam do Was prośbę...Podajcie tytuł JEDNEJ piosenki,która najbardziej kojarzy sie Wam z opowiadaniem.[tak ,przyczepiłam sie do tych piosenek.nie gniewajcie się]

Pozdrawiam,Wiki x

wtorek, 12 sierpnia 2014

[2] Rozdział 11. ''Nie udawaj''


(Brad)

    Nastał ranek, powodując w szpitalu lekkie zamieszanie. Spóźnieni lekarze biegli korytarzem, zakładając swoje białe fartuchy, pielęgniarki przechodziły z jednej Sali do drugiej sprawdzając stan zdrowia pacjentów. Rose jeszcze się nie wybudziła, ale wspominając słowa lekarza, było to spowodowane jej przemęczeniem i dziewczyna najzwyczajniej potrzebuje więcej snu.
    W ciągu nocy do Rose zdążyli przyjść Angie z Tristanem oraz jej tata. Tak jak ja siedzieli na korytarzu, ponieważ lekarze nie pozwalali przez najbliższy czas odwiedzać Rose. Przechyliłem głowę do tyłu i oparłem ją lekko o ścianę. Przymknąłem oczy, jednak chwilę potem musiałem je otworzyć, ponieważ poczułem jak ktoś zajmuje krzesło obok. Tristan spojrzał na mnie zmartwiony , po czym podsunął pod nos świeżo zaparzoną kawę od której para unosiła się wysoko w górę. Podziękowałem skinieniem głowy, po czym wziąłem łyka. Gorąca ciecz rozlała się po moim gardle, wprawiając mnie w lepszy nastrój.

-Jak się trzymacie? –zapytałem.

- Bywało lepiej.- chłopak odchrząknął.

-Taa… Tris- zacząłem- Przepraszam za wczoraj.  Nie panowałem nad sobą i doceniam to ,ze próbowałeś mnie uspokoić.

-Daj spokój-przyjaciel machnął ręką, udając  ,że to co powiedziałem jest mało ważne- To ja powinienem Cię przeprosić. Nie zachowałem się wczoraj tak jak brat powinien i dziękuję, że tak zareagowałeś. Gdyby nie Ty, nie było by tu Rose, a wszystko nie skończyło by się tak szczęśliwie.

-Nie ma o czym mówić. Zrobiłem to co uważałem za stosowne.-odpowiedziałem, chcąc uniknąć tematu.

-Nie udawaj, Brad.- powiedział lekko się uśmiechając.- Przepraszam też za to co wczoraj powiedziałem o Tobie i Rose.

-Właśnie, o co chodzi z tym wyjazdem?- zapytałem zdezorientowany- Dlaczego nie powiedzieliście mi o tym wcześniej?

-Myślę, że i tak już za dużo Ci powiedziałem. Poczekaj na Rose. Ona Ci wszystko wytłumaczy w odpowiednim czasie, nie naciskaj tylko, proszę.



*  *  *

(Rose)

    Słońce znajdowało się w swoim najwyższym położeniu, więc długie promienie przedostawały się przez okno do pokoju. Podczas dzisiejszej nocy nie spałam dobrze. Ciągle się wierciłam i przekręcałam. Moje łóżko wydawało się być jakieś inne ,mniejsze. Pod materacem czuć było sprężyny, które co jakiś czas wbijały mi się w żebra, a z prawej strony mojego łóżka wydobywał się jakiś dziwny dźwięk. Przypominał on pikanie, podobne do tego jak w filmowych szpitalach.
   Przetarłam lekko powieki, po czym podniosłam je lekko, dzięki czemu moim oczom ukazał się biały sufit. Wiedziałam, że coś jest nie tak. W moim pokoju nie ma białego sufitu. Zaczęłam wpadać w panikę.  Przymknęłam je jeszcze na moment, aby przyzwyczaić wzrok do światła i ponowiłam próbę. Tym razem podniosłam powieki całkowicie, co sprawiło, że mogłam zobaczyć pokój, w którym się znajdowałam. Była to najzwyklejsza sala szpitalna. Białe ściany pokrywały duże plakaty, na których znajdowały się zasady prawidłowego odżywiania się czy też zdrowego trybu życia. Po prawej stronie od  mojego łóżka stały jeszcze dwa kolejne, które były w nienaruszonym stanie.  Natomiast po lewej stronie stała blaszana szafka na artykuły spożywcze i inne rzeczy należące do pacjentów. Nieopodal szafeczki stał stojak na kółkach, na którym znajdowała się przeklęta aparatura, której dźwięk okropnie mnie irytował.
   Gdy resztkami sił podniosłam rękę i przyłożyłam ją do głowy, aby się podrapać, zauważyłam ,że część moich włosów zniknęła. Zostały skrócone do wysokości ramion, chociaż założę się ,ze gdybym wstała, okazały by się jeszcze krótsze. W tamtej chwili byłam naprawdę zdezorientowana. Nie przypominam sobie abym była u fryzjera, a co gorsze nie wiem dlaczego w ogóle się tutaj znalazłam i dlaczego leżę w szpitalu przypięta różnymi kabelkami do dziwnych urządzeń, które wydają irytujące dźwięki.
   Usłyszałam dźwięki otwierania drzwi, więc odwróciłam w tamtą stronę głowę. Do sali wszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w niebieską koszulę i czarne spodnie, na które zarzucił fartuch lekarski. Prezentował się całkiem przystojnie.

- Dzień dobry, panno Evans. - powiedział uprzejmie. Pokiwałam tylko głową, ponieważ nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. - Nazywam się Lev Grossman. Jestem lekarzem i będę się Tobą opiekował przez najbliższe dwa tygodnie.

-Doktorze- wychrypiałam słabym głosem-dlaczego tu jestem?

-Ach tak, z tego co powiedział twój chłopak byłaś wczoraj na ognisku. –powiedział pan Grossman, na co zareagowałam dość dziwnie ---wytrzeszczyłam oczy. Nie mam chłopaka, więc o co mu może chodzić? Zignorowałam to i zaczęłam ponownie słuchać doktora-  Wczoraj podczas zabawy musiałaś coś zjeść, co wywołało u ciebie reakcję alergiczną, dlatego dzisiaj przeprowadzimy testy . Stąd te wszystkie plamy na twoim ciele.-wskazał na moją rękę ,która była czerwona w niektórych miejscach.

-Potem zemdlałaś, a przyczyną tego był osłabiony organizm. Musisz przejść gruntowne zmiany w swoim życiu. Zdecydowanie więcej ruchu i zdrowsza żywność oraz unikanie stresu-przerwał na chwilę, po czym kontynuował -  Przytomność straciłaś będąc w łazience, gdy upadałaś uderzyłaś głową o umywalkę ,a następnie o płytki co spowodowało rozcięcie skóry z tyłu głowy. Ale nie przejmuj się tym. Nie miałaś wstrząsu , co bardzo mnie zdziwiło, bo unikniecie tego po takim upadku graniczy z cudem, naprawdę. Musieliśmy obciąć twoje włosy, ponieważ ich długość uniemożliwiła nam zaszycie rany. Wszystko już w zasadzie z tobą w porządku. Zostaniesz u nas na góra pięć dni, ponieważ musimy zrobić Ci te testy alergiczne i kilka innych badań, a potem za półtora tygodnia stawisz się na wizytę kontrolną. Jeszcze jakieś pytania?

-Nie, dziękuję bardzo.

-Mnie nie dziękuj, gdyby nie twój chłopak byłoby z tobą naprawdę źle. Dobrze ,że tak szybko zareagował.

   Doktor pożegnał się ze mną , po czym wyszedł z Sali zostawiając mnie samą sobie. Teraz gdy tak myślę o tym tajemniczym MOIM chłopaku, podejrzewam ,że to był Brad lub któryś z przyjaciół mojego brata.  Mimo wszystko będę musiała temu komuś podziękować.

-Ja wejdę tam pierwsza, to moja przyjaciółka.- usłyszałam stłumiony głos Angie.

-Nie zapominaj, że to też moja przyjaciółka.- odezwał się Brad równie zachrypniętym głosem jak mój.

-Ale to moja córka, dlatego to ja wejdę do niej pierwszy. Pozwólcie mi wejść, bo blokujecie drogę.-powiedział tata, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.

   Ciche pukanie rozległo się po pokoju. Usłyszałam szmer otwieranych drzwi , w których stał zmartwiony tata. Szybko podszedł to mojego łóżka i zaczął mnie przytulać. Zrobiło mi się ciepło i przyjemnie.

-Jak się trzymasz?- zapytał, próbując się uśmiechnąć, jednak jego mina zdecydowanie nie przypominała uśmiechu.

-Stabilnie.-odpowiedziałam.

-Umierałem ze zmartwienia, wiesz? Mama mnie uspokajała z Trisem, ale to było na nic. Dopiero gdy pozwolili mi wejść nad ranem, gdy spałaś i cie zobaczyłem, kamień spadł mi z serca. To był okropny weekend, prawda?

-Zdecydowanie, tato. Ale teraz jest wszystko w porządku. Lekarz był tu niedawno i wszystko mi wyjaśnił.

-Tak, widziałem. Całą noc siedzieliśmy wszyscy i czekaliśmy na jakiś znak od lekarzy.

-Nie potrzebnie. Jesteście teraz zmęczeni.

-Nie przesadzaj. Miałem chociaż trochę czasu na przemyślenie kilku spraw. Wiesz, myślę, że nie powinnaś wyjeżdżać do Stevenage. Właśnie teraz zrozumiałem, ze nie wytrzymał bym bez ciebie tyle czasu, tak samo mama. A myśl, że mogło by ci się coś stać tam przy cioci mnie dobija. Będziemy musieli poszukać cioci jakiegoś małego mieszkanka tutaj w Dover.

   Reszta rozmowy z tatą przebiegła przyjemnie. Starał się nie poruszać tematu Stevenage. Nie chciałam aby przeze mnie robiło się takie zamieszanie. Zdecydowanie nie chce narażać rodziców na kolejne wydatki. Moje samopoczucie zdecydowanie się pogorszyło. Dobijała mnie ta rozmowa z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez tatę. Wstał z krzesełka i przytulił mnie, po czym pocałował moje czoło.
  
-Nie będę blokował kolejki. Potem przyjdziemy z mamą i sobie porozmawiamy o tym całym wyjeździe. Myśl, że coś może Ci się tam stać jest nie do zniesienia. Idę po kawę ,a potem pojadę do domu i prześpię się. Przyjdziemy wieczorem, bo teraz ktoś na ciebie czeka.

-Wpuść ich wszystkich tato. Niech się nie kłócą.

-Słyszałaś?- zapytał uśmiechnięty

 -Yhym.

   Podniosłam się do pozycji siedzącej ,po czym poprawiłam poduszkę, dosuwając ją do ściany. Oparłam głowę i spokojnie czekałam ,aż wejdą. W drzwiach pojawiła się cała trójka moich najlepszych przyjaciół. Angie gdy tylko weszła rzuciła mi się na szyję, przyduszając mnie lekko. W ślad za nią poszedł mój brat, który obszedł łóżko i podobnie jak jego dziewczyna , zaczął mnie do siebie przyciskać.  Miałam wrażenie, że tylko Bradley jest teraz opanowany. Podszedł do mnie spokojnie i objął mnie delikatnie, uważając na te wszystkie rurki i kabelki poprzyczepiane do mojego ciała

-Jezu, Rose. Co z Twoimi włosami? -zapytała szczerze zdziwiona dziewczyna.

-Serio Angie?- zaczął Brad.- Rose leży w szpitalu, a Ty się martwisz jej włosami?!

 -Tak, masz coś do tego? Przedtem miała długie włosy, a teraz są krótkie więc coś z nimi jest nie tak.

-Proszę , bez kłótni nie przeżyjecie nawet kilka godzin? -zapytał zmęczony Tristan.

 -Przepraszam-odparł zrezygnowany Brad.

-No… ja też-zawtórowała mu Angie.

-Musieli mi je obciąć.- w końcu się odezwałam.- Zaszywali ranę z tyłu głowy.

 -O Matko! Już wszystko w porządku? Nie boli Cię? Mojego kuzyna bolało przez tydzień, gdy miał rozciętą głowę.

-Nie, Angie. Wszystko w porządku.-powiedziałam uśmiechając się. To słodkie ,że tak się mną przejmuje.

-Napędziłaś nam niezłego stracha-odezwał się Tristan. -Brad był tu z tobą od początku, mówił ,ze było naprawdę źle.

Spojrzałam na chłopaka, który trzymał się na uboczu. To dziwne, zawsze był wesoły, a teraz w jego oczach widać było tylko smutek. Przejmował się mną , no jasne.

-Nie potrzebnie się o mnie tak martwicie ,już wszystko ze  mną w porządku, naprawdę.-starałam się brzmieć przekonywująco.

-Żartujesz sobie? Gdyby nie Bradley, gdyby on się tobą nie przejął …-zaczęła Angie łamliwym głosem.

-Gdyby nie on nie było by tej rozmowy ,Rose . Być może byś nie żyła.-  dokończył Tristan, na co Brad nieznacznie się zarumienił.

-Och, nie poruszajmy już tego tematu– przerwał Bradley.

-Tak, masz rację Brad.- powiedział Tristan- Nie powinnaś się tym przejmować.

-Właśnie, porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym- Angie klasnęła w dłonie- Wiesz jak ślicznie wyglądasz w tej fryzurze? Mam rację chłopaki?

-Jest ślicznie.-powiedział Bradley.

-Dzięki.-poczułam rumieńce na policzkach, które przez wysypkę nie powinny być aż tak widoczne.- Nawet nie wiem jak wyglądam.

    Angie nagle ożyła i zaczęła szukać czegoś w swojej torebce. Po chwili wyjęła z niej kieszonkowe lusterko, które pozwoliło mi się w nim przejrzeć. Chwyciłam je w  dłoń , po czym spojrzałam w nie. Widziałam zupełnie inną dziewczynę. Pomijając te nieszczęsne wypieki spowodowane alergią, to wyglądałam naprawdę ładnie. Pierwszy raz podobałam się sobie. To zadziwiające, ale nie żałowałam włosów, które tak długo zapuszczałam. Czułam ,że teraz będę inną Rose. Tamta stara została w łazience Connora. Nowa jest tu.
   Tristan i Angie zostali ze mną do trzynastej. Byli głodni, więc postanowili pójść na obiad do restauracji naprzeciwko szpitala.  Po ich oczach było widać, że są zmęczeni ,więc kazałam im pojechać do domu i wrócić dopiero wtedy gdy będą porządnie wyspani. Już teraz zjadały mnie wyrzuty sumienia, nie mogę sobie tego wybaczyć.
   Brad ociągał się  z odejściem razem z tamtą dwójką, więc pomyślałam, że chce ze mną zostać na osobności. Podczas wizyty całej trójki prawie wcale się nie odzywał. Odpowiadał jedynie lakonicznie na jakieś pytania. Dziwiło mnie jego zachowanie, jednak postanowiłam to przemilczeć.

-Może się przysuniesz?- zaproponowałam, widząc jak daleko ode mnie siedzi.

   Podniósł się z krzesełka i usiadł na brzegu mojego łóżka, tak jak wcześniej zrobiła to Angie. Chwycił moją dłoń i zaczął opuszkami palców ocierać o jej powierzchnię.

-Martwiłem się.

-Wiem, przepraszam za wszystko. Naraziłam was wszystkich.

-To teraz jest mało istotne. Najważniejsze ,ze wszystko w porządku.

 -Naprawdę byłeś tu ze mną od samego początku?- zapytałam, będąc pod wrażeniem.

-Tak, tak jakby. Na początku Tris mnie zatrzymał i nie pozwolił wsiąść do karetki. Wpadłem w szał. A potem poszedłem na pieszo do szpitala.  

-I przedstawiłeś się jako mój chłopak.- zażartowałam, już będąc pewna ,że lekarz mówił o Bradleyu.

-No co?- chłopak zaśmiał się – Nie wpuścili by mnie.

-Jasne, jasne.-zaczęłam się z nim przekomarzać. Czuję ,że wraca mi dobry humor.- Powinieneś coś zjeść , Brad. Siedzisz tu od wieczora, a pewnie nic nie jadłeś.  

-A Ty? Jesteś głodna? Obudziłaś się już po porze śniadań.  

-Nie, nie jestem.-zaprzeczyłam.-Pójdę do sklepu . Przyniosę coś dla nas.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Cześć! Nowy rozdział = nowe dramy. 
Chciałabym znać wasze opinię na temat tego rozdziału.Co sądzicie o pomyśle taty? Chcielibyście aby Rose została w DOver z Bradem ,a może wolicie wystawić ich przyjaźń na próbę? Piszcie w komentarzach :] Chcę Wam jeszcze raz pięknie podziękować za taką liczbę wyświetleń.To niesamowite! DZIĘKUJĘ X

Chciałabym z Wami od czasu do czasu porozmawiać.Strasznie mi się nudzi.Nie wstydźcie się tylko piszcie do mnie na :
-ask [KLIK]
-twitter  @kidofrockk
Tak  w ogóle to macie instagrama? Jeśli tak to podawajcie swoje usery w komentarzu.Bardzo chętnie Was zaobserwuje.  @themardybuum


DO NASTĘPNEGO! :*

wtorek, 5 sierpnia 2014

[2] Rozdział 10. ''Cierpliwości Brad''

notka pod rozdziałem

(Brad)


    Właśnie trzymałem kijek z nadzianą wcześniej na jego czubek kiełbaską, kiedy zorientowałem się, że przy ogniu nie ma Rose. Pomyślałem więc, że może poszła do toalety czy coś w tym stylu. Po prostu postanowiłem się tym nie przejmować. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do dalszego pieczenia.
    Usłyszałem syczenie kiełbaski, co oznaczało, że jest gotowa. Wyjąłem kromkę chleba, którą potem się posłużyłem przy ściąganiu kiełbaski, aby nie poparzyć sobie dłoni. Smakowała dobrze, jednak pozostawiała po sobie jakiś dziwny posmak w ustach. Być może nie jestem najlepszy w te klocki i zwyczajnie ją za mocno przypiekłem, jednak z wierzchu wydawała się być idealna.
    Minęło kolejne dziesięć minut, a po Rose nie było ani śladu. Po prostu odeszła od ognia i nie wróciła. W mojej głowie zaczynały się pojawiać najczarniejsze scenariusze, a mały głosik z tyłu głowy podpowiadał mi, abym jej poszukał. Nie chciałem od razu wpadać w panikę, więc wziąłem głęboki wdech, a potem wydech. Musiałem opanować swoje emocje. Powoli wstałem i zapytałem Tristana:
 
- Czy Rose coś mówiła, że wraca już do domu?
- Nie. - pokręcił przecząco głową.
- Nie ma jej przy ognisku już przez dobre 20 minut. Nie powiedziała gdzie idzie. - powiedziałem.
- Co się dzieje? - zapytał Connor podchodząc do mnie i Trisa.
- Rose nie ma od dwudziestu minut w ogrodzie. - poinformowałem przyjaciela.
- Może poszła do łazienki? - zaproponował Con.
- NA 20 MINUT?!? - krzyknąłem zdenerwowany.
 
    Nie słuchałem już tego, co mówili, tylko szybko pobiegłem do domu blondyna. Byłem roztrzęsiony, nie miałem pojęcia gdzie biegnę. Zdałem się na instynkt i mocno wierzyłem, że mnie nie zawiedzie. Wpadłem z impetem do kuchni, ale Rosalie w niej nie było. Czułem jak krew podchodzi do mojej twarzy i robi się czerwona ze złości. Wyrzuciłem z siebie zbędne myśli, które zaprzątały moją głowę i skierowałem swoje kroki do łazienki. Może Connor miał rację i Rose zwyczajnie zasiedziała się w łazience. Przez szklaną szybkę sączyło się światło z lamp, co sprawiło, że trochę się uspokoiłem. Podszedłem prędko i zapukałem. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, więc nacisnąłem bez pozwolenia klamkę, jednak ona pod naporem mojej dłoni odskoczyła na swoje miejsce. "Zamknęła się od środka" - pomyślałem.
    Nie czekając zbyt długo odepchnąłem swoje ciało od drzwi i wybiegłem z domu. Wpadając po drodze do ogrodu, zacząłem się wydzierać, że Rose siedzi zamknięta w  łazience i nie odpowiada. Chłopaki szybko poderwali się z miejsca i przybiegli do mnie. Connor pobiegł szybko do garażu, z którego wziął jakieś ciężkie narzędzie, które mogłoby nam pomóc w przedostaniu się do domu. Jak poparzeni pobiegliśmy w stronę średniej wielkości pojedynczego okna, które znajdowało się w łazience. James, jako że był najsilniejszym chłopakiem w naszym otoczeniu, wziął wielki młot i uderzył nim o cienką warstwę szkła, która zaraz po tym zadrżała i skruszyła się na milion kawałków.
Poderwałem się szybko i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony chłopaków, ruszyłem w stronę wybitej dziury. Wdrapałem się na parapet z pomocą Tristana i Connora, po czym wskoczyłem przez dziurę do łazienki.
    To co tam zobaczyłem zmroziło moją krew w żyłach. Ona tam leżała. Jej ciemne, prawie czarne włosy leżały porozrzucane na podłodze, która była od czegoś brudna. Jakaś szkarłatna ciecz sączyła się z miejsca z tyłu jej głowy. To była krew. Jej krew. Uklęknąłem przed nią i zacząłem ją budzić. Podstawowa pierwsza pomoc – sztuczne oddychanie, uściski na klatce piersiowej. Żadna z tych czynności nie dawała dobrego skutku. Krzyknąłem prędko do chłopaków, aby zadzwonili po pomoc.
Poczułem jak moje oczy zaczynają mnie piec. Otworzyłem drzwi do łazienki, aby ratownicy mogli do niej potem wejść bez problemu. Uklęknąłem przy niej jeszcze raz, tym razem kładąc jej zakrwawioną głowę na swoje kolana. Była blada, jednak na jej twarzy widać było gdzieniegdzie dziwne czerwone ślady, których wcześniej u niej nie widziałem.
 
- Rose… - powiedziałem łamiącym głosem, walcząc sam ze sobą aby łzy nie wypłynęły na powierzchnię moich policzków. - Rose… Boże, coś Ty zrobiła...
 
    Nie wytrzymałem. Byłem zbyt słaby. W tamtej chwili nie szczędziłem sobie łez. Wszystkie cudowne wspomnienia z Rose przeleciały mi przed oczami. Ten moment podczas imprezy walentynkowej, kiedy całowaliśmy się i tańczyliśmy tak blisko, przyciśnięci do siebie. Nasze rozmowy na molo. Wieczorne wypady do parku z Jesse. Czułem się dziwnie otępiały. Wiedziałem, że Rose żyje, ponieważ czułem jej puls w nadgarstku, ale myśl, że mogło by jej zabraknąć w moim życiu była tak okropna, że nawet nie potrafiłem znaleźć słów mogących ją opisać. Więź jaką z nią wytworzyłem jest niesamowita. Na początku chciałem się nią troszkę pobawić, tak jak to robiłem z dziewczynami. Przyznaję, że poprzednio nie traktowałem ich zbyt poważnie. Były czymś co mało istotnym w moim życiu. Ona - miała być TYLKO moja nauczycielka fizyki, ale teraz…Teraz jest nawet kimś więcej niż przyjaciółką. W zasadzie to nie wiem nawet kim. Pogubiłem się już w swoich uczuciach. Raz była moją najlepszą przyjaciółką, jednak czasami przychodziły momenty i chwile zwątpienia. Może tak naprawdę ona nigdy nie była dla mnie przyjacielem? Siła tego uczucia, które teraz do niej żywię jest niewyobrażalnie wielka. Nie wiem, czy jest dla mnie jak siostra, czy dziewczyna. Ale jedno wiem na pewno… - Kocham Cię. - powiedziałem przez łzy, całując jej czoło. - CHOLERA JASNA… GDZIE TO POGOTOWIE?! - krzyknąłem, gdy Tristan wbiegł zdyszany do pomieszczenia.
- O... ono już tu jest. Ratownicy właśnie po nią idą. – powiedział Tris ze łzami w oczach. Widziałem, że to dla niego równie trudne, jak dla mnie.
 
    Do pomieszczenia wbiegło dwóch ratowników w czerwonych strojach, którzy podnieśli nieprzytomną Rose z zakrwawionej podłogi i położyli na noszach. Bez zbędnych ceregieli pożegnali się z nami i poszli z nią do karetki. Chciałem ich zatrzymać. Poprosić o to aby zaczekali na mnie, ponieważ chcę być przy Rosalie, jednak Tristan mnie zatrzymał. Odjechali sami na sygnale w stronę szpitala.


(Tristan)

    Brad zaczął się rzucać na wszystkie strony. Próbowałem go uspokoić, przemówić mu do rozsądku, jednak nic sobie nie robił z moich słów. Stał chwilę w bezruchu i patrzył na drogę, z której przed chwilą odjechała karetka. Pokręcił głową z niedowierzaniem i spojrzał na mnie z bólem w oczach. Odwrócił się w moją stronę, aby potem chodzić w kółko. Miałem wrażenie, że toczy w sobie jakąś zaciętą walkę. Bije się z myślami, krążąc ciągle w błędnym kole, depcząc przy okazji wypielęgnowany przez mamę Connora trawnik. Podszedł do żwirowej ścieżki i wziął jeden z kamieni do swojej dłoni. Rozejrzał się dookoła i z wymalowaną złością na twarzy, wyrzucił go daleko przed siebie. Znowu popatrzył się na żwirową drużkę i zaczął ją kopać. Wpadał powoli w jakiś obłęd. Furia ogarnęła go do tego stopnia, że zaczął krzyczeć i rzucać się na wszystkie strony.
Odpuściłem mu na krótką chwilę. Postanowiłem zostawić go na moment samego ze swoją frustracją, ponieważ wiedziałem, że niektórzy ludzie w takich sytuacjach wolą być sami i najzwyczajniej w świecie się wyżyć na czymś. Jemu najwidoczniej nie podpasowała ścieżka, cóż.
    Zawiadomiłem mamę o tym, że Rose zasłabła, więc byłem spokojny.  Mama miała właśnie dyżur, więc Rose będzie pod dobrą opieką. Jej reakcja na to, że moja siostra znajduje się w drodze do szpitala była… spokojna. Nie wiem dlaczego, ale mama zachowywała stoicki spokój, co lekko mnie przeraziło. Inne matki wpadły by zaraz w panikę i przewrażliwione pobiegły by do lekarza. Mama po tylu latach pracy w szpitalu była już do tego przyzwyczajona. A ponadto miałem wrażenie, że rodzicielka spodziewała się tego, prędzej czy później. Już nie od dziś wiadomo, że z siostrą dzieje się coś złego.
    Wiedziałem, że coś grubego się święci. Rose już od dawna wyglądała źle. Chodziła taka nieprzytomna, jakby w innym świecie. Miała wory pod oczami, a jej skóra była sucha. Myślałem, że to może efekt przemęczenia, jednak teraz myślę, że to mogło być coś gorszego. Jednak Rose to zuch dziewczynka i wyjdzie z tego. Pamiętam, jak w dzieciństwie nigdy nie chorowała. Była żywym okazem zdrowia. Zawsze jej tego zazdrościłem, ponieważ gdy przychodziła zima, ja musiałem leżeć w łóżku i się kurować, a ona zasuwała na górkę, aby pozjeżdżać na wielkich drewnianych sankach, które zrobił nam dziadek, gdy jeszcze żył. Zaraz po tym gdy alkohol wyparuje z naszej krwi, pojadę tam aby być blisko niej i wspierać ja w tej trudnej dla niej chwili.
 
- Brad, uspokój się. - powiedziałem łagodnie, podchodząc do chłopaka.
- Nie, Tristan, nie uspokoję się. Ona leżała nieprzytomna w łazience z zakrwawioną głową. Nie martwi cię to w ogóle? Jesteś jej bratem do cholery! – chłopak krzyknął na mnie, jednak usiadł koło mnie na trawie.  
- Jestem i wiem, że nic na pewno złego jej się nie stanie. Mama jest na dyżurze, zaopiekuje się nią.
- Nie, ty nic nie rozumiesz Tris. Ona nas potrzebuje, powinniśmy teraz przy niej być. Ja powinienem.
- Widzę, że Ci na niej zależy, ale nic nie wskórasz siedząc tam przy niej. I wiem też, że może teraz nie zachowam się w stosunku do Rose fair, ale powinieneś coś wiedzieć. Po wakacjach Rose wyjeżdża do Stevenage. Nie rób sobie jakiś złudnych nadziei, bo jesteś spoko gość i nie powinieneś zawracać sobie nią głowy. Myślę, że lepiej żebyś teraz to wiedział.
- Na razie. – wstał szybko z trawy, na której wcześniej siedział i wyszedł przez furtkę, kierując się w stronę szpitala.
 
    Schowałem twarz w dłoniach z przemęczenia. Dzisiaj wydarzyło się tyle rzeczy. Wiem, ze to co przed chwilą zrobiłem nie jest okay, ale on musiał się dowiedzieć. Rose nie mogła tego dłużej ciągnąć. Siedziałem tam jeszcze przez chwilę i patrzyłem się tępo w przestrzeń. Bradley z każdym zdaniem zadziwiał mnie coraz bardziej.


(Brad)

- Przepraszam panią, mam pytanie. - powiedziałem podchodząc do wysokiego biurka, za którym siedziała pielęgniarka.
- Tak słoneczko?
- Niedawno przywieziono tu Rose Evans, gdzie teraz się znajduje?
- Jesteś jej rodziną? Bratem?
- Chłopakiem. - odparłem bez namysłu.
- Zaczekaj chwilkę. - opowiedziała zmartwiona.
- Dobrze. - odpowiedziałem, po czym zacząłem rozglądać się po szpitalnym holu. W poczekalni siedziały matki z chorymi dziećmi, dalej starsze panie przeraźliwie głośno kaszlące oraz panowie, którzy usypiali na siedząco na niewygodnym, plastikowym krześle. U wszystkich było widać wyraźne zmęczenie i strach.
- Jest w sali 48 na czwartym piętrze. Odział dziecięcy. - poinformowała mnie starsza kobieta.
- Dziękuję pani bardzo. - powiedziałem szybko i poszedłem w stronę widny.
 
    Wcisnąłem duży przycisk, aby winda mogła zjechać na sam parter i zawieść mnie na czwarte piętro, jednak maszyna działa tak powolnie, że zrezygnowany postanowiłem pokonać ten dystans schodami. Biegłem ile sił w nogach, jednak zamiast ubywać to schodów przybywało. Uniosłem dłoń, żeby otrzeć pot z czoła. W końcu dotarłem na oddział dziecięcy. Czułem pulsującą krew w całym ciele, zaczynając na stopach a kończąc na skroniach. Miałem wrażenie, że za chwilę wypluję płuca. Zacząłem kaszleć, więc podszedłem na chwilę do krzesełka i usiadłem na nim, opierając swoją głowę o zimną ścianę. Zamknąłem oczy i zacząłem rozmyślać o tym co powiedział mi Tris. Rose wyjeżdża, a więc jednak mnie opuszcza. Nie wiedziałem, co o tym wszystkich sądzić. Najgorsze było to, że byłem na nią cholernie zły za to, że mi nic nie powiedziała. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi i mówimy sobie wszystko. Cóż, teraz jestem tak zagubiony w swoich uczuciach i myślach, że to odbiera mi możliwość normalnego funkcjonowania.
 
- Bradley? - usłyszałem dobrze mi znany kobiecy głos nad sobą.
- Dobry wieczór, pani Evans. - przywitałem się z mamą Rose, która stała w białym fartuchu pielęgniarskim nade mną.
- Co ty tu robisz?
- Przyszedłem do Rose, ale zrobiło mi się słabo, wiec usiadłem. Co z nią?
- Wszystko w porządku. Coś wywołało u niej alergię i stąd te plamy, zasłabła z przemęczenia. Chyba też zauważyłeś te zmianę w jej zachowaniu. Wiesz, chodziła taka dziwna,  a krew która sączyła się z jej głowy, była spowodowana tym, że rozcięła sobie skórę, uderzając o umywalkę, gdy upadała. – poinformowała mnie mama przyjaciółki.
- O matko… - złapałem się za głowę. - Mogę do niej wejść?
- Na razie nie. Cierpliwości Brad, powinieneś iść teraz do domu i się przespać. Wrócisz tu rano, jeśli chcesz.
- Nie, zostanę. - powiedziałem twardo, dając do zrozumienia, że zostanę tu tak długo, na ile będę w stanie.
 
 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 
Cześć i czołem! Jak zauważyliście ostatnio notki pojawiają się regularnie co wtorek,mniej więcej o 12-13 ,ale w następnym tygodniu może tak nie być. Wyjeżdżam na biwak, więc nie będę miała jak napisać rozdziału. Wracam 10 sierpnia w niedziele,ale znając życie oraz moje możliwości ,będę odsypiała ten wyjazd przez pół tygodnia.Dlatego 12 sierpnia najprawdopodobniej rozdział będzie późnym wieczorem,albo już następnego dnia, czyli w środę.
 
Jeśli chodzi o rozdział 10. . .

Jak zareagowaliście na to wszystko? Ja pisząc to prawie sie popłakałam. Nastrój wydaje mi się być smutny,ale zobaczymy jak z tym nastrojem u Was. Czekam na wasze komentarze < których z rozdziału na rozdział niestety ubywa >  
 
Do następnego! :*